poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Kto ma prawo do bycia Tanzańczykiem?

Ostatnio prezydent Tanzanii Yakaya Mrisho Kikwete wysiedlił z kraju ponad 7 tyś. imigrantów. Kim byli, dlaczego zostali wygnani i kto tak naprawdę jest Tanzańczykiem?
Zapraszam do zapoznania się z krótkim artykułem, opublikowanym na stronie PCSA.
Na podstawie allAfrica.com.

czwartek, 25 lipca 2013

Polskie Centrum Studiów Afrykanistycznych

Moi Drodzy,
czuję się w obowiązku przypomnienia Tym, którzy już wiedzą i poinformowania Tych, którzy jeszcze nie wiedzą o Polskim Centrum Studiów Afrykanistycznych, które jest pierwszym w Polsce i jednym z pierwszych w Europie Środkowo - Wschodniej niezależnym, pozarządowym ośrodkiem badawczym typu think - tank, zajmującym się najważniejszymi współczesnymi problemami Afryki Subsaharyjskiej. Głównym celem Centrum jest prowadzenie badań oraz realizowanie projektów dotyczących tematyki afrykańskiej w obszarze ekonomii, nauk politycznych i stosunków międzynarodowych. Ponadto PCSA wzmacnia współpracę pomiędzy naukowcami zajmującymi się Afryką w Polsce. Warto zaglądać na stronę Centrum, żeby być na bieżąco z tym co dzieje się na kontynencie afrykańskim. Informacje są rzetelne, oparte na zagranicznych artykułach i analizowane przez polskich afrykanistów. Osobiście wróżę wielki sukces Centrum. No i trzymam kciuki, jako, że sama stałam się od niedawna skromnym jego członkiem ;) 

środa, 17 lipca 2013

Kościół jest zły, a Afryka dzika...

Od kilku dni jeden wywiad w tokfm z Wojciechem Tochmanem narobił trochę zamieszania w kwestii Kościoła w Rwandzie w latach 90. Z jakichś powodów osoby podsuwają mi ten wywiad, nie wiem czy w celu oczekiwania na komentarz czy dlatego, że ponieważ zajmuję się Kościołem i Afryką ten temat powinien również i mnie zainteresować. Wcale się też nie zdziwię, jak za kilka miesięcy studenci zapytają mnie o to na zajęciach z konfliktów etnonardowościowych. Nie zamierzam komentować wydarzeń tamtych lat, nie zamierzam rozliczać żadnej ze stron, bo nie mam do tego uprawnień, nie jestem żadnym autorytetem w tej kwestii, ale mogę wyrazić swoją opinię. Ale znowu nie zamierzam opiniować historii, odniosę się jedynie do tego, co wydarzyło się w mediach w Polsce.
Powiem szczerze, że byłam i w dalszym ciągu jestem zniesmaczona całą sytuacją. Kiedy zobaczyłam wywiad pierwszy raz, moja "agresja" skierowana była w stronę pana Tochmana. Sposób w jaki się wypowiadał w moim mniemaniu trochę urągał pozycji reportera. Zanim jednak postanowiłam osądzać z góry, sięgnęłam do książki Tochmana o ludobójstwie w Rwandzie i zapoznałam się z całym materiałem. Moim zdaniem panu Tochmanowi brakuje trochę do Wojciecha Jagielskiego czy Maxa Cegielskiego dlatego, że ci drudzy starają się jednak opisywać rzeczywistość w nieco bardziej obiektywny i chłodniejszy sposób. Może to być jedynie moje własne upodobanie do takiej, a nie innej literatury, pewnie też dlatego, że moje skłonności naukowo/zawodowe powodują, że zaczytuję się głównie w książkach naukowych, choć wcześniej tomami pochłaniałam reportaż. I dlatego teraz pewnie wolę bardziej chłodne, zdystansowane i oparte na faktach relacje, które wzbudzają wiarygodność. Fragmenty o penisach, pochwach, wymiotach w autobusie, do których Tochman sięga w swojej książce mają wzbudzić w czytelniku doświadczenie tamtych chwil w sposób dosłowny, niemal zmysłowy. I autorowi się to udaje. Tochman zresztą otwarcie się do tego przyznaje.  Jednak nie wiem czy akurat Polacy, którzy przeżyli własną tragedię zabójstw, gwałtów, mordów, gazów, tortur etc. mogą się jeszcze bardziej najeść nowymi relacjami z dalekiej części świata. Pewnie mogą i wiele z tych opisów wzbudza odrazę, niechęć, szok, a może nawet poczucie analogicznych sytuacji, które spotkały nasz naród. Kiedy byłam w Kigali, w muzeum upamiętniającym ofiary ludobójstwa w Rwandzie, towarzyszyły mi dokładnie takie same uczucia, jak te które towarzyszą w Oświęcimiu. To co mnie jednak najbardziej poruszyło w książce Tochmana, to fakt, że autor nawet opisując rzeczywistość współczesną używa określeń, które adekwatne były w okresie ludobójstwa. I czytając książkę miałam wrażenie, że ta tragedia dzieje się w Rwandzie do tej pory. I gdyby nie fakt, że w Rwandzie byłam i widziałam na własne oczy jak teraz ten kraj wygląda, to pewnie po przeczytaniu książki nigdy nie zdecydowałabym się w tym kraju kiedykolwiek pojawić. Nie porównuje moich przeżyć do doświadczeń Tochmana. Byłam w Rwandzie zaledwie kilka dni, nie przeprowadzałam wywiadów, nie poznałam "drugiego dna rzeczywistości Rwandyjczyków" więc mało wiem. Ale wiem też, że warto coś opisać tak, żeby zostawić czytelnikowi przynajmniej margines na samodzielne przemyślenia. W książce jest fragment, kiedy autor jest świadkiem, jak w autobusie usypiający współpasażer kładzie głowę na ramieniu drugiego. Zaraz po tym opisie jest komentarz, że być może ofiara właśnie opiera się na oprawcy (czy odwrotnie). W ten sposób Tochman narzucił mi interpretację tego wydarzenia. Poinformował, zmusił do świadomości, że wojna w Rwandzie wciąż jest, że w tym momencie w autobusie dzieje się coś złego. Po co mi to? Bo nie chodzi o to, co reporter myślał, tylko jak to nam przedstawił. Ale każdy ma prawo oceniać i opisywać wydarzenia zgodnie z własnym sumieniem. W końcu obserwacji zawsze służy interpretacja. Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym zarzuciła Tochmanowi, że nie jest obiektywny. I tutaj wrócę do meritum sprawy. Po przeczytaniu książki, jednak łagodniej spojrzałam na wywiad Tochmana w tokfm. A kiedy przeczytałam tłumaczenie reportera, że media do niego zadzwoniły po aferze z acpb. Hoserem, to poukładałam sobie wszystko w głowie. I byłam na siebie zła, że dałam się nabrać. W końcu to  media kreują rzeczywistość. Skoro jest afera z Hoserem i Lemańskim to fajnie wyciągnąć na światło dzienne jakieś brudy na jednego z nich. I jakiś dziennikarz przypomniał sobie o książce Tochamna sprzed kilku lat, w której Hoser wspomniany był zaledwie w jednym akapicie. I tak oto, rzec by można, rewolucja zjadła własne dziecko. Wywiad jest jedynie wybiórczym fragmentem całości poglądu, jaki pan Tochman prezentuje. I dowiedzieć się można o tym jedynie po przeczytaniu książki. Otóż jak pokazuje rzeczywistość, w reportażu mamy do czynienia ze zdemaskowaniem księży, ale i oddaniem sprawiedliwości tym księżom, którzy o ofiary walczyli. Ba! siostry zakonne (które jakby nie było, reprezentantkami Kościoła również są) też były ofiarami gwałtów. Gdyby iść tropem mediów, niedługo, jak jakiś polski generał pokłóci się z szeregowcem, ponownie może powrócić kwestia Rwandy i tego, że polscy żołnierze pracujący wtedy dla ONZ również mają na swoim sumieniu bierność czy ucieczkę. Bo i o nich można przeczytać w książce Tochmana. Naiwnie napiszę, że nie rozumiem tego co się stało i jak trzeba być żądnym sensacji, żeby w konflikt Hoser - Lemański wcisnąć na siłę ludobójstwo w Rwandzie. Nie o Tochmana tutaj chodzi, a właśnie o media. Trzeba Kościół rozliczać z tego co robi i nie podważam tego, co Tochman napisał, bo jeśli napisał prawdę, to nie ma co kwestionować. Ale posługiwanie się cierpieniem ludzi z innego kontynentu, których w 1994 roku Polska miała kompletnie w poważaniu, żeby wytknąć Kościołowi w Polsce, kolejne błędy, to dla mnie żenująca zagrywka. Sam wywiad równie nieudany: jest bardzo uogólniający, posługujący się określeniami, które jednoznacznie mają nakierować czytelnika na osąd. Kościół, szatan, ojciec Bashobora. Szatan to nie wymysł Rwandyjczyków, szatan istnieje w świadomości każdego chrześcijanina nawet w Europie. Egzorcyzmy są powszechne nawet w Europie, a ojciec Bashobora jest z Ugandy, a nie Rwandy. Umiejętne jednak wyselekcjonowanie i odpowiednie zestawienie właściwych słów we właściwym kontekście daje wyśmienitą dawkę informacji świetnie manipulujących świadomością przeciętnego czytelnika. Najlepiej jest zrobić szum i pozostawić go bez rzetelnej odpowiedzi. Bo za kilka dni sprawa ucichnie, a nam w głowach pozostanie tylko Rwanda, ludobójstwo, Kościół, Szatan i ojciec Bashobora. I wrócimy do punktu wyjścia, że Kościół jest zły, a Afryka dzika. 

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Jak poznasz naszą kulturę, to zrozumiesz...

Pomimo faktu, że od mojego powrotu z Tanzanii minęło już 5 miesięcy, w dalszym ciągu staram się być na bieżąco z tym co dzieje się w Dar. Nie tylko u znajomych, ale w ogóle w mieście. Wbrew pozorom, wpisy na najbardziej popularnym portalu, komentarze i dyskusje ( a ponadto osobiste rozmowy przez skypa) w dalszym ciągu pozwalają mi dość aktywnie śledzić "nastroje" w tym mieście. Swoją drogą jest to też świetna platforma do prowadzenia badań ... ;)
Nie wiem czy wspominałam o tym już wcześniej, ale na FB została założona grupa "I've been a victim of crime in Dar" - której członkami są osoby mające niefortunny zaszczyt bycia ofiarą mniejszej lub większej zbrodni w Dar es salaam, która zazwyczaj ogranicza się do bycia okradzionym lub oszukanym. Celem tej grupy jest podzielenie się przez ofiarę doświadczeniem, które ją spotkało. Żeby było jasne, zadaniem tej strony nie jest tyle użalanie się nad losem ofiary, ile przekazanie konkretnych informacji gdzie, kto i jak dokonał kradzieży, oszustwa, żeby w ten sposób przestrzec i pomóc innym. Faktycznie grupa ma już na swoim koncie spore sukcesy. Do grupy należą jedynie członkowie, którzy padli już ofiarą kradzieży lub oszustwa, a ponieważ ja do nich należę, więc mam stały wgląd w sytuację.
Ostatnio jeden z członków opisał sytuację, której był uczestnikiem, tudzież ofiarą. W jednej z restauracji po zamówieniu jedzenia dla siebie i współtowarzyszy, a  następnie otrzymaniu rachunku, ów człowiek doznał sporego szoku widząc kwotę do zapłaty. Nie będę wchodziła w szczegóły i przeliczała. Ale z pewnością kwota była drastycznie zawyżona. Zanim przejdę dalej szybko wyjaśnię, że restauracje rzadko kiedy mają w Dar cennik, tak samo jak większość sklepików czy barów. Ceny zmieniają się z dnia na dzień. Faktycznie więc fakt, że dzisiaj płacę za jedzenie 20 zł, a jutro za to samo 25 zł, nie robi na nikim specjalnego wrażenia. Niemniej w tej sytuacji, w której znalazł się ów nieszczęśnik cena wywindowała w górę niemal o 100%. Kiedy ów człowiek zawołał kelnera w celu wyjaśnienia sytuacji, kelner zawołał managera. Klient zapytał managera o cenę posiłku lecz ten, w odpowiedzi zadał pytanie o cenę na rachunku. Klient nie odpowiedział, gdyż chciał poznać wersję managera. Ten nie był w stanie odpowiedzieć. W efekcie klient zapłacił cenę o połowę mniej. Bo oczywiście negocjować się da i zazwyczaj Tanzańczycy z uśmiechem na twarzy z chęcią się targują. To co mnie jednak poruszyło w tej historii to nie tyle sama historia, ile komentarze pod nią. Otóż jeden z komentarzy brzmiał mniej więcej tak "kiedy rząd jest skorumpowany, nie spodziewaj się, że gdzie indziej będzie inaczej". Zazwyczaj nie uczestniczę w rozmowach, ale tym razem się zmobilizowałam. I przytoczę tutaj moje osobiste spostrzeżenia, które również umieściłam w komentarzu na FB. Otóż skorumpowany rząd nie jest żadną wymówką. Bo to co się dzieje na szczycie jest efektem pierwotnej i wtórnej socjalizacji. Kiedy dziecko widzi, że rodzice oszukują, to dziecko będzie w przyszłości robić to samo. Kiedy kolega widzi, jak jego znajomi oszukują oczywiste jest, że prawdopodobnie zacznie robić to samo. Są oczywiście wyjątki, ba! nawet tych wyjątków większość, co tylko potwierdza moją teorię, że kultura może być relatywna, natomiast czynniki psychologiczne są uniwersalne, czyli ponad kulturą. Do czego zresztą później jeszcze nawiążę. W odpowiedzi zostałam delikatnie pouczona, że sytuacja w Tanzanii jest taka a nie inna, ponieważ bieda zmusza ludzi do takich działań. Przeciętny Tanzańczyk otrzymuje na miesiąc 65 USD, co jest niższą stawką niż dniówka w wielu krajach Zachodu. Oczywiście nie zaprzeczam i zgadzam się z tym, ale czy to usprawiedliwia zbrodnię? Niestety Tanzańczycy są w większości przekonani, że Biali "śpią na pieniądzach" i że problem biedy nas nie dotyczy. Nie zdają sobie sprawy, że w Europie jest sporo ludzi, którzy żyją tak samo biednie jak ci w Dar. Sama miałam w swoim życiu okres, kiedy musiałam operować 20 zł na tydzień. Ale nie zmusiło mnie to ani do kradzieży, ani do oszustwa, ani do korupcji. Afrykańczycy opanowali do perfekcji wzbudzanie wśród ludzi z Zachodu poczucie winy za ich szkodę (pomijając ich rząd) więc nie wypada, aby biali mieli pretensję o to jak ci drudzy się zachowują. Nie wypada ich również nie rozumieć. Czy generalizuję? Zapewne tak. W końcu jak już wspomniałam osobiście znam Tanzańczyków, którzy zarabiając mniej niż 65 USD nie dopuścili się żadnej kradzieży czy oszustwa i mało tego potępiają takie zachowanie u swoich współobywateli. Kiedy ja zostałam obrabowana przez biednego, brudnego pana, który wyłonił się nie wiadomo skąd, poza strachem i złością towarzyszyło mi również zrozumienie (na tyle na ile). Niemniej w dalszym ciągu uważam, co uważam. Jeśli obrabował mnie biedak, bezdomny, jestem w stanie to zrozumieć, ale jeśli rabunków dokonują zorganizowane grupy, które poruszają się po ulicach Dar Toyotami i często, żyją na bardzo dobrym poziomie, to nikt mi nie będzie udowadniał, że to jest z potrzeby. Bo idąc ta drogą, każdą zbrodnię można usprawiedliwić, począwszy od kradzieży a skończywszy na ataku WTC.
Powyższa sytuacja była jedną z dwóch, które zmobilizowały mnie to tego wpisu. Drugą sytuacją był wpis mojej znajomej również na FB, która żyje w Afryce (nie chcę tu skłamać) ale z 5 lat. W Tanzanii chyba 3 lata. Po tamtejszej rzeczywistości porusza się z niesamowitą gracją, zna bardzo dobrze język i kulturę. Sytuacja mniej więcej rozchodziła się o to, że moja znajoma pozdrawiając kobietę (Tanzankę) straszą o 7 lat, nie pozdrowiła ją zwrotem "Shikamoo" i tamta miała o to chyba pretensje (w Tanzanii ten zwrot używa się do osób starszych i wymagających szacunku). Moja znajoma zadała więc pytanie na swojej ścianie, dlaczego powinna pozdrawiać ową kobietę tym zwrotem, skoro tamta jest zaledwie 7 lat starsza, pomijając już, że powinno być kwestią indywidualną do kogo (patrz: do której osoby starszej) chce ten zwrot użyć. W odpowiedzi padł jeden komentarz, że "taka jest nasza kultura i z czasem ją zrozumiesz" i, że "to jest częsty problem między miejscowymi i wazungus (sic!) (białymi)". Nie dołączyłam się do rozmowy, ale tutaj wyrażę swoją opinię. Po pierwsze w moim mniemaniu jest różnica między mzungu - turystą, a mzungu - rezydentem, który dość długo i dość intensywnie uczestniczy w życiu miejscowej społeczności. Po drugie - i tutaj wrócę do kwestii, którą już wyżej poruszyłam - kultura jest relatywna, ale postawy, oczekiwania, słowem psychologia jest uniwersalna. Różni się więc nie to co robimy, ale jak to robimy. Znajomość kultury mojej znajomej jest więc wystarczająca, bo doskonale ona wie komu, kiedy i co powiedzieć. Ale to czy to zrobi zależy tylko od niej. Bo nie każdemu należy się zwrot "shikamoo", jeśli kogoś uważamy za wystarczająco młodego. Nie wyobrażam sobie, że mając 28 lat zwracam się do 35 letniej kobiety "shikamoo", chyba, że ma ona już męża, dzieci, prezentuje pewne stanowisko i w moim mniemaniu należy się jej szacunek. Jak widać niewiele to różni się od sytuacji u nas w Polsce. Mamy znajomych starszych o 10 lat i powiemy im "cześć", ale pójdziemy do jakiejś instytucji o publicznym charakterze, gdzie za biurkiem siedzi kobieta na pierwszy rzut oka w naszym wieku i do niej zwrócimy się "dzień dobry". Nie wnikam w szczegóły tamtej historii, nie wiem jakie były motywy jednej i drugiej strony i kto miał rację w tym przypadku. Chcę tylko wyrazić moją opinię w kwestii wyjaśnień typu "taką mamy kulturę i akceptuj to". To nie jest dobre wyjaśnienie. Nie można zgadzać się na bycie kształtowanym przez innych tylko  dlatego, że jesteśmy u nich i winniśmy ślepo zawierzyć ich zasadom. Szanować kulturę tak, ale szanować też siebie. Co innego jest zrezygnować z szortów i bluzeczek na ramiączkach wybierając się na Zanzibar, a co innego jest akceptować bycie oszukiwanym, czy "zmuszanym" do zmiany swoich poglądów czy nastawienia. To jest bardzo częsty błąd pojawiający się w kontaktach międzykulturowych i w tym wypadku z premedytacją wytknęłam błędy kultury goszczącej. Bo w końcu to, że jesteśmy gospodarzem we własnym domu nie oznacza, że nasz gość musi zatańczyć dokładnie tak jak mu zagramy, tym bardziej jeśli jest to wbrew ogólnie (bądź jedynie gościa) akceptowanym wartościom.



czwartek, 25 kwietnia 2013

25 Kwietnia - Światowy Dzień Malarii


25 kwietnia - Światowy Dzień Malarii
Malaria nie jest wyrokiem śmierci, tym wyrokiem są fałszywe leki nielegalnie produkowane w Chinach, Indiach i sprzedawane w Afryce. Pamiętam kiedy wyjeżdżałam do Tanzanii, pewien lekarz w Polsce doradził mi, żebym lekarstwa na malarię kupiła sobie na miejscu, ponieważ przez fakt, że są sprowadzane z Chin, są tańsze. Nie dodał, że większość z nich do fałszywki, które albo przedłużają chorobę albo w ogóle doprowadzają do śmierci. Ludzie wydają ostatnie pieniądze na leki, pełni ufności idą do apteki i kupują...
W głowie się nie mieści...  Z daleka dla wielu nie ma to znaczenia, ale będąc na miejscu i widząc na własne oczy jak znajomy nie może wyjść z choroby, bo dostał fałszywe leki; jak policja robi naloty na apteki i kilogramami (!!) wynosi fałszywki, to nóż się w kieszeni otwiera...
Warto podpisać petycję i zmusić Tych Na Górze do działania.


Udostępniam FILM zrobiony przez Helena Goldon dla kampanii http://www.fakedrugskill.org/ ... podpiszcie petycję.

                                     
                                          Clip "Zinduka Tanzania" - kampania przeciwko malarii









poniedziałek, 18 marca 2013

Baba Yetu

Baba Yetu czyli Ojcze Nasz. Wykonanie piosenki przez chór podczas Pasterki 2012 w hali koszykówki Don Bosco Youth Centre Upanga, Dar es Salaam. Jakość filmu fatalna, ale piosenka - miód na serce. 

A jako, że piosenka bardzo popularna, to jeszcze wersja z "Króla Lwa" ;)

sobota, 2 marca 2013

...

KIGALI, RWANDA. Podczas czekania w jednej z parafii na autobus, który miał nas zabrać do centrum miasta. Dziewczyny z Demokratycznej Republiki Konga (nie mylić z Kongo) zaczęły sobie śpiewać. Z czasem dołączyli się inni, m.in. Tanzania i Rwanda....