piątek, 25 stycznia 2013

O co chodzi z tym afrykańskim czasem ??


       Słyszałam kiedyś, że Afryka ma czas, a Europa zegarki.
Afryka też ma zegarki, tylko ich nie używa ;)
Kiedy patrzę na Tanzańczyków w głowie mam jedna piosenkę:  ‘(…)mamy czas, mamy czas, czas nie goni nas (…)”.
Tanzańczycy żyją kierując się dwoma podstawowymi powiedzeniami:
Haraka haraka haina baraka (w wolnym tłumaczeniu, pośpiech to żadne błogosławieństwo)
Pole pole ndiyo mwendo (powoli powoli właściwe tempo)

Powiedzenia te Tanzańczycy wcielają w życie począwszy od małych codziennych drobiazgów, a skończywszy na poziomie niemal teologicznym ;)  I co najważniejsze pojęcie czasu jest tutaj ściśle związane z kulturą,  a momentami mam wrażenie, że jest jednym z jej fundamentów .
       Pierwsze spostrzeżenie to spóźnialstwo. Jest to tak częste, że można uznać jako standard. Oczywiście spóźnialstwo jest popularne na całej kuli ziemskiej.  Sądzę jednak, że różnica jest taka, iż przyczyny są inne. I tak np. na Zachodzie ludzie spóźniają się, gdyż prawdopodobnie się nie wyrobili. Tutaj szanowni obywatele spóźniają się, bo na wszystko mają czas. Kiedy pytam słyszę, że “spóźniam się, bo wiem, że X też się spóźni, to po co mam się spieszyć”, “spóźniam się, bo jak już jestem gotowy do wyjścia, to widzę, że mam jeszcze 5 min, więc po co mam czekać, szukam sobie jakiego zajęcia, no a że potem to zajęcie tak mnie pochłania, że za późno wychodzę….”, „odwiedzili mnie goście, więc musiałem z nimi trochę posiedzieć”  (wbrew pozorom jedna z najczęstszych przyczyn spóźniania się, ponieważ odwiedziny tylko w celu pozdrowienia, które trwają 15, 20, 30 min, są tutaj na porządku dziennym i skłonna jestem stwierdzić, że ma to ścisły związek z tradycją).
Następnie czas, a właściwie jego brak w codziennym życiu mieszkańców Dar, ujawnia się również na poziomie nieco ogólniejszym, jak np. komunikacja werbalna… i nie tylko.
O egzaminie końcowym, który miałam przygotować dla klasy którą uczyłam, oficjalnie dowiedziałam się w dzień egzaminu. Nie było potrzeby informować wcześniej. Jak nie mam przygotowanego testu, to nic nie szkodzi, dzieciaki poczekają. Jako, że byłam już przyzwyczajona do tego typu sytuacji, bocznymi ścieżkami zrobiłam wstępny wywiad z zapytaniem czy coś się szykuje na zakończenie naszej szkoły. Przygotowana więc byłam tylko dlatego, że wydobywając szczątki informacji od różnych ludzi, którzy w sprawę byli zaangażowani, ułożyłam sobie układankę w postaci wiedzy, kiedy i co powinnam przygotować.
Następnie. Pewnego dnia poprosiłam kolegę, aby zadzwonił po znajomego taksówkarza, który podjechać miał po mnie o 14.00. O 13.55 pytam się kolegi czy taksówkarz przyjedzie, kolega sięgnął po telefon i powiedział, że zapyta się bo jeszcze nie dzwonił. (????!!!) Na moje zdziwienie odpowiedział, że gdyby zadzwonił godzinę wcześniej tak, jak go prosiłam, to nie miałabym żadnej pewności, ze taksówkarz się pojawi. Więc teraz przynajmniej byłam pewna. Kierowca przyjechał  spóźniony o ładne 10 min. Na moje usprawiedliwienie:  10 min spóźnienia zamienia się w 30 i więcej, kiedy ruszamy w zakorkowane miasto. 
Argument kolegi zrozumiałam jeszcze tego samego dnia, kiedy przy wysiadaniu umówiłam się z owym taksówkarzem na 17.00 i o 17.30 zrozumiałam, że pana taksówkarza się nie doczekam. Oczywiście jak się potem okazało, bo z ciekawości  JA zadzwoniłam, taksówkarz nie zapomniał, taksówkarz jechał do mnie, ale wyjechał za późno no i jest za daleko, no i korki…. Nie było jednak potrzeby dzwonić i uprzedzać J
       Mamy jeszcze pojęcie czasu, które nieodłącznie związane jest z elektrycznością, a właściwie z jej brakiem. W Nowym Jorku,  po huraganie Sandy połowa miasta nie miała elektryczności. Ta informacja wywołała masę artykułów na temat cierpienia mieszkańców miasta z powodu braku prądu. Tanzańczycy mają to praktycznie codziennie. Oczywiście, że efekt wyłączenia elektryczności będzie się różnił w Nowym Jorku  i w Tanzanii, ponieważ w Nowy Jork  zbudowany jest z większej liczby elementów wymagających energii. Nie zmienia to jednak faktu, że również  w Dar es Salaam brak prądu w niektórych częściach miasta powoduje zatrzymanie ponad 90% czynności, w tym przede wszystkim pracy. Takie nagłe zaskoczenie i wyłączenie prądu mieszkańcy traktują jako zło konieczne i są do tego wyśmienicie psychicznie przygotowani. Siedzi sobie pracownik i pisze coś po klawiaturze komputera, nagle puf! Nie ma prądu. Pracownik automatycznie bierze przygotowaną na tę okoliczność gazetę  i zaczyna czytać, potem wyjdzie porozmawiać z innymi znudzonymi  i ‘obczytanymi’ kolegami, tak mija jedna godzina, druga, trzecia, czwarta….w końcu pracownik patrzy - czas pracy się skończył, wraca do domu. Nie ma więc pośpiechu, nie ma deadline’ów,  bo i tak nie dałoby się ich przestrzegać, praca nie jest więc uzależniona od czasu, ale od możliwości. Jeśli więc wybierają się do urzędu, na policję … nie uzależniają sukcesu w załatwieniu sprawy od czasu, godzin pracy, ale od nadziei, że komputery będą pracować (są oczywiście jeszcze inne czynniki wpływające na sukces, obecność pracownika, odpowiednia gotówka, albo porostu szczęście).
       Możemy jeszcze poruszyć kwestie czasu w pojęciu historyczno - kulturowym i wtedy dotrzemy do  czasu przeszłego, niemal mitycznego tj. zamani, oraz czasu teraźniejszego – sasa. Nie ma czasu przyszłego, poza przyszłością najbliższą. Dlatego m.in ciężko było misjonarzom w dalekiej przeszłości  wytłumaczyć, że jak “będziesz dobry i będziesz kochał Pana Jezusa to czeka cię zbawienie, tzn. życie wieczne, tzn. kolejne życie…” . I aż chce się Tanzańczykowi zapytać “no dobra, a co włożę do garczka jutro?” Oczywiście ciężka praca w pocie czoła w 'przeprogramowaniu' umysłów Tanzańczyków jakiś “sukces” osiągnęła. Oczywiście mówię w perspektywie Zachodniego światopoglądu. Coś jednak pozostało i tak oto istotne jest to, co niedługo, a nie to, co za jakiś czas. Nie ma więc stresu na zasadzie: jak czegoś nie zrobię, to konsekwencje w przyszłości będą takie, a nie inne. Nie mogę zrobić dzisiaj - trudno, z Bożą pomocą zrobię jutro.

Dla mnie, zestresowanego pracoholika wiecznie ścigającego się z czasem życie w takiej „czasowości”  to katastrofa. To wieczne narzekanie z mojej strony na brak szacunku do czasu, do ludzi, efekt braku postępu w tym kraju, bierność I tumiwisizm.
Ale z drugiej strony … ile presji ze mnie zeszło, ile bólów żołądka mnie ominęło, ile nocy nieprzespanych podczas których nie musiałam podtrzymywać oczu zapałkami, byle wyrobić się w terminie. Opanowałam sztukę CIERPLIWOŚCI. I uświadomiłam sobie, jak wielkimi niewolnikami abstrakcji staliśmy się.

Pamiętam też jeszcze jedno powiedzenie. Ludzie na Zachodzie uzależnieni są od czasu – w Afryce czas zależny jest od ludzi.

piątek, 4 stycznia 2013

Malaria i inne czarownice

Od razu zacznę od tego, że NIE MAM. Postanowiłam napisać o tej bohaterce przede wszystkim dlatego, że malaria jest bardzo popularną chorobą w Afryce i w Tanzanii jest ona realnym zagrożeniem. Bardzo często kiedy wybieramy się w podróż np. właśnie do Afryki staramy się dowiedzieć jak najwięcej o potencjalnym zagrożeniu. Pisałam o tym już na początku mojego blogu. Również podczas mojego pobytu w Tanzanii otrzymywałam maile z zapytaniem jak to jest z tą malarią i jak się przed nią uchronić. Ano między Prawdą a Bogiem to nie można (jest to łut szczęścia), ale można się do niej przygotować. Nie ma szczepionki na malarię, jak uważa spora część osób. Można zaszczepić się na żółtą febrę, wściekliznę, dur brzuszny etc. ale na malarię nie można. Są tabletki, które działają można powiedzieć trochę prewencyjnie, trochę łagodzą przebieg (najsłynniejszy to malarone). Pytanie tylko czy warto je brać. Nie odpowiem na nie. Opinii słyszałam wiele: 1. Warto brać przede wszystkim przed wyjazdem i również po powrocie. 2. Nie warto brać, ponieważ opóźniają one objawy malarii, a malaria im później wykryta tym trudniejsza do wyleczenia.  Ponadto nie chronią a jedynie łagodzą przebieg choroby 3. Nie warto brać, a jeśli już, to można kupić na miejscu w Afryce ponieważ jest taniej. I tutaj uwaga! To nie jest dobra rada, ponieważ w Afryce jest mnóstwo fałszywych leków na malarię, warto więc zakupić droższe ale pewne. Mnóstwo osób umiera w Afryce na malarię tylko dlatego, że "leczyli" się fałszywymi lekami. Jeśli już jest konieczność kupowania lekarstw w Afryce należy to robić w sprawdzonych miejscach.

Na podstawie obserwacji i własnych doświadczeń mogę powiedzieć jedno, jeszcze niedawno byłam przekonana, że to co przede wszystkim zwiększa ryzyko zachorowania na malarię to popadanie przez ludzi w rutynę (co jest trochę prawdą), prawda jest jednak o wiele prostsza. Ilość komarów i ich aktywność przewyższa wszelkie oczekiwania. Są malutkie, nie takie jak w Polsce i gryzą przez cały dzień i noc. Pomimo więc szczerych chęci nie można się przed nimi uchronić w 100% (ale oczywiście można zmniejszyć ryzyko).
Preparaty przeciwko komarom jak najbardziej zalecane. To jest coś co rzeczywiście powinno się mieć przy sobie cały czas.

Jeśli jednak trafimy na komara, który uraczy nas tą chorobą, jakie mamy objawy? W Polsce nazwalibyśmy to przemęczeniem, złą pogodą, niedobrym ciśnieniem, w zimie pewnie początkiem grypy. Ból głowy, osłabienie organizmu....
Jak wspomniałam, osobiście (dzięki Bogu) do tej pory nie zachorowałam na malarię, ale niemal co miesiąc od kiedy tu jestem ktoś z bardzo bliskiego mi grona chorował na malarię. Wszyscy po kolei podawali właśnie takie objawy... Nie wolno bagatelizować, szczególnie osobom spoza Afryki, które bardzo łatwo mogą pomylić początki malarii z objawami, które znane nam są również w Polsce. Myślimy więc: zmęczenie, klimat...Najlepiej iść i zrobić test, łatwo dostępny, tani i wyniki dostaje się na miejscu. Można w razie choroby rozpocząć leczenie bardzo szybko i uchronić się od poważnych konsekwencji.

Na szczęście dla mnie trzymam się cała. Nie dopadła mnie do tej pory żadna choroba (i daj Panie Boże niech tak do końca). Jadąc do Afryki słyszymy o zakażonej wodzie, niebezpiecznym jedzeniu, zatruciach pokarmowych, osobiście nakupowałam tyle lekarstw, że przez następne dwa lata (jeśli termin ważności pozwoli) będę mogła ich używać. Wszystkie do tej pory leżą zamknięte. Oczywiście, że jak się człowiek postara to zatruje się bardzo szybko, ale nie popadajmy w skrajności, można tu myć zęby i płukać je wodą z kranu, warto zasmakować przydrożnych smakołyków, warto jednak również mieć głowę na karku i nie zjadać wszystkiego co wpadnie w ręce.I myć ręce! Ale Tanzańczycy są tak przewrażliwieni na tym punkcie, że nawet jak się zapomnisz i zaczniesz jeść to przyniosą ci miskę z wodą i poleją po rękach ;) 
Ale jednak to jest Afryka, bakterie są inne i wcześniej czy później można mieć pecha i może zaatakować choroba, której w Polsce byśmy się nie spodziewali. Ale można też się  trochę do tego przygotować. Nie wiem czy ja mam tak odporny organizm, czy po prostu szczepienia przyniosły zamierzony efekt, ale oby tak do końca. 
I jako suplement ponownie załączę link do Przylądek Zdrowia gdzie szczepiłam się na wyjazd. Poza szczepieniami można tutaj uzyskać wiele praktycznych informacji, jak uchronić się przed chorobami podczas dalekich podróży, wiem również, że młode mamy często mają obiekcje jak na daleką podróż zareaguje ich pociecha, to tym bardziej polecam, ośrodek ten również jest Specjalistyczną Poradnią Pediatryczną.
I koniec końców klip i tanzańska piosenka o malarii w kiswahili, ale brzmienie bardzo miłe: