niedziela, 30 grudnia 2012

Jak to nie ma Wigilii??

W atmosferze świąteczno - noworocznej muszę przyznać się do (z premedytacją wypielęgnowanego) etnocentryzmu. Każdy wie, jaki szok (mniejszy lub większy) przeżywa dziecko w pełni przekonane, że Święty Mikołaj istnieje, a potem nagle odkleja sąsiadowi brodę z waty. Co natomiast musi czuć dorosła kobieta (w dodatku ponoć kulturoznawczyni) która nagle dowiaduje się, że w Wigilię nie ma żadnego zasiadania do stołu i łamania się opłatkiem. I, że to tylko w Polsce taka tradycja....?! A powiem co. Najpierw to, co to małe dziecko, a potem coś zgoła odmiennego - dumę. 'Bo my w Polsce to mamy taką fajną tradycję............'

Często zdarza się, że na obczyźnie człowiek staje się szczerym patriotą. Nagle "nasze" jedzenie smakuje najlepiej, a "nasze" drogi wcale nie są najgorsze, "nasz" język jest piękny i tylko innym się wydaje, że "szeleścimy", no a "nasza" Wigilia?? W okresie świątecznym siła wyższa albo po prostu atmosfera, skłaniają człowieka do refleksji, wspomnień, tęsknoty. Do Wigilii nie było tak źle. Ciężko odczuć atmosferę świąt w kraju, gdzie w grudniu temperatura przekracza grubo 30 stopni, ludzie nie wiedzą, że 6 grudnia po świecie prezenty rozwozi Św. Mikołaj (co nie przeszkadza im nosić mikołajowych czapeczek i wszędzie rozwieszać jego podobizn). Kiedy więc pewnego grudniowego poranka usłyszałam w daladala rozbrzmiewającą z radia świąteczną piosenkę, zapytałam sama siebie "o co chodzi?". 
 Atmosferę odczułam 24 grudnia, przygotowania do Pasterki (bo Pasterka jest, choć ta, na której byłam zaczęła się o 23.00 lokalnego czasu czyli 21.00 w Polsce) zmobilizowały mnie i jednego z ojców aby wyruszyć w podróż do supermarketów w poszukiwaniu gwiazdy betlejemskiej. Tak, supermarkety są w Afryce, gorzej z gwiazdami betlejemskimi. W końcu się udało, promocja: 5 gwiazd za jedyne Tsh 3,900 (czyli nasze ok 8 zł). Powrót i ubieranie szopki. A szopka jaka oryginalna...Ojciec Augustine, który zawsze ma głowę pełną pomysłów tym razem wymyślił, że Jezus urodzi się na łodzi. Jestem bardzo ciekawa Waszej opinii i stawiam tu pytanie za sto punktów jakie jest tego przesłanie?? ;)
Szopki swoją drogą były ładne, niewiele różniące się (poza tą jedną) od naszych polskich szopek, choć jeszcze inna przykuła moją uwagę, kiedy dostrzegłam, że wśród zwierzątek przy żłobku czuwa również żyrafa. 
Pytam się Ojca:
- żyrafa?, 
- no co? przecież tam też mają pustynię co nie?, 
- poważnie? nie wiem co mnie bardziej zaskoczyło: żyrafa i pustynia czy żyrafa i Bliski Wschód.  
Ale po krótkim zastanowieniu dodałam 
- w sumie co się będę dziwić, my też jesteśmy święcie przekonani, że Jezus urodził się w stajni pokrytej czapą śniegu' ;)

Są kartki świąteczne i nie trzeba ich wysyłać daleko, wystarczy wręczyć osobiście (cóż za piękna tradycja, która u nas już zanika), są prezenty, są wizyty w Boże Narodzenie i są piękne kolędy... I nie ma problemu, że kraj jest w połowie muzułmański. Ozdoby świąteczne można zakupić na targu u muzułmanina (fakt biznes is biznes), jako prezent świąteczny otrzymałam od młodego małżeństwa szyitów tradycyjny strój pakistański, który zresztą ubrałam na Pasterkę! Reakcja po mszy? "Ale ładnie wyglądasz! To indyjskie czy pakistańskie?". 
To jest coś co tutaj uwielbiam: ludzie nie oceniają, nie krytykują, są autentyczni i nie są zawistni. I tego właśnie życzę nam Polakom na nowy, nadchodzący rok :)




niedziela, 23 grudnia 2012

Bongo Flava

Uświadomiłam sobie dzisiaj, że w całej mojej dotychczasowej blogowej historii o Tanzanii zapomniałam wspomnieć o bardzo istotnym elemencie kulturowym, który szczególnie widoczny jest w Dar es Salaam. Bongo Flava. Styl muzyczny (z czasem również styl w tańcu) który wyklarował się w Dar Es Salaam na bazie amerykańskiej muzyki hip hop, R&B, ale również reggae czy dancehall. Termin "bongo flava" pochodzi o "bongo flavour", gdzie "bongo" to liczba mnoga od słowa "ubongo" i dosłownie oznacza "mózg". Tutaj w Tanzanii "bongo" to również powszechnie stosowana nazwa dla Dar Es Salaam, gdzie ten styl się narodził. ("Bongo" ma jeszcze inne znaczenie...jest to pewien styl życia miejscowej społeczności, styl życia, który zaczyna się w głowie i który łączy się w walką o przetrwanie w swoim własnym kraju). Pierwszy raz ten termin pojawił się w latach 90. kiedy jeden z lokalnych DJ-ów chcąc wypromować miejscowych muzyków (którzy dotychczas tworzyli na ulicach, miejscowych koncertach czy zlotach), którzy wprawdzie inspirowali się amerykańską muzyką, ale też dzięki korzeniom afrykańskim stworzyli coś własnego. I tak owy DJ po początkowej  zapowiedzi "R&B flavour" ze Stanów, zapowiedział "Bongo Flava" i tak oto, od tego momentu termin ten przyjął się na stałe. 
Bongo Flava stało się tak popularne, że teraz to w Stanach możemy spotkać stacje radiowe, które grają tylko tę muzykę (Chicago), a miejscowi raperzy czerpią inspirację z tego stylu muzyki. 
Sami Bongo - muzycy wyglądają charakterystycznie, kreują się na pewnych siebie, modnych, ukrytych za ciemnymi okularami gwiazdorów. Faktycznie jednak w większości przypadków przesłanie "Bongo flava" jest bardzo poważne, traktuje o problemach społecznych, polityce, a szczególnie korupcji w rządzie, władzy, a także malarii czy HIV/AIDS. Są też i lżejsze przesłania, romantyczne piosenki traktujące o nieszczęśliwej miłości. Niezależnie jednak o treści, to co charakteryzuje ten styl, to słowa - zazwyczaj śpiewane w suahili lub angielskim - do których Tanzańczycy przywiązują dużo wagę. Dlatego historie zawarte w tych piosenkach są często przedstawiane w liryczny i bardzo wzruszający sposób.

Na dowód tego zamieszczę jedną piosenkę. Jest to dość subtelna reprezentacja Bongo Flava i traktuje oczywiście o miłości. Ale umieszczę właśnie ją i właśnie o niej opowiem, ponieważ dzisiaj pierwszy raz ją usłyszałam i w prezencie otrzymałam od znajomych pełną historię powstania tej na pozór zwykłej piosenki. Piosenka chyba z początku tego roku albo z końca poprzedniego. Ali Kiba, piosenkarz, który ją wykonuje opowiada w niej historię, a właściwie jest głosem swojego przyjaciela w pewnej historii ....
Historia oparta jest na faktach. Było dwóch przyjaciół, jeden z nich miał długoletnią przyjaciółkę. Ta przyjaciółka zakochała się z wzajemnością w drugim chłopcu. Przyjaciel postanowił pomóc im być razem. Tak też się stało. Jednak chłopak był zazdrosny o ich wspólnego przyjaciela. Zaczął robić swojej dziewczynie problemy o to, że spotyka się z jej długoletnim przyjacielem - ich wspólnym przyjacielem. Ten przyjaciel w obawie, że związek tych dwojga może się rozpaść przez niego postanowił usunąć się w cień i zerwać z nimi kontakt. Dziewczyna nie mogła się z tym pogodzić i ciężko to znosiła, dodatkowo z powodu złośliwych plotek, które docierały do chłopaka dziewczyna była ofiarą wielu nieuzasadnionych zarzutów ze strony chłopaka. Niedługo po odejściu najlepszego przyjaciela dziewczyna popełniła samobójstwo. Nie zostawiła żadnego listu, żadnego wyjaśnienia. Nikt nie wiedział co się stało. Tylko ten przyjaciel, ponieważ znał całą historię i wiedział, że dziewczyna z całego serca kochała swojego chłopaka, ale nie mogła znieść jego oskarżeń. Ten przyjaciel spotkał się ze swoim starym przyjacielem i wielką miłością swojej przyjaciółki. Zarzucał mu, że jest winny śmierci dziewczyny. Oskarżył go o niesprawiedliwe traktowanie dziewczyny i doprowadzenie do jej śmierci. Po fakcie i ten chłopak uświadomił sobie swój błąd i to, że wszelkie oskarżenia były bezpodstawne. Przyjaciel zadał mu pytanie "jak się teraz czuje po tym wszystkim"? I te zarzuty padają w tej piosence. Ponieważ, jak napisałam, ten przyjaciel dziewczyny, który oskarża jej chłopaka o śmierć jego przyjaciółki, to również przyjaciel chłopaka, który wykonuje tą piosenkę i który opowiedział mu całą historię. 
Co ciekawe, owy ex-chłopak kiedy usłyszał w TV pierwszy raz tę piosenkę nie wiedział, że jest to jego historia, ale fakt, że jest ona tak podobna do jego własnej spowodowała, że ciężko znosił słuchanie tego utworu. Pewnego dnia podczas wywiadu z piosenkarzem usłyszał, że historia zaczerpnięta jest od jego przyjaciela, chłopak wtedy właśnie dowiedział się, że słucha w tej piosence o własnej historii, którą były przyjaciel opowiedział innemu chłopakowi. Co się stało potem z tym chłopakiem nie wiadomo, ponoć również chciał popełnić samobójstwo. Piosenki nigdy więcej nie chciał też słuchać.
Sama piosenka stała się hitem. Ludzie początkowo nie mieli pojęcia skąd zaczerpnięto inspirację, ale po ujawnieniu źródła, piosenka zyskała jeszcze większy rozgłos. 
 Może banalne, może sentymentalne...mnie ujęło. A przede wszystkim świetnie prezentuje autentyczny klimat Bongo Flava. Acha, piosenka nosi tytuł (w wolnym tłumaczeniu) "Miłości ucieka z tego świata". 
                                                      MAPENZI YANA RUN DUNIA

środa, 19 grudnia 2012

Rozmowy autobusowe #3

W poszukiwaniu "prawdy" wybrałam się do Tanzanii, ponieważ gnębiło mnie pytanie o ten pokojowy nastrój, który panuje w kraju (zamieszki były, ale jedna jaskółka wiosny nie czyni). Jak bardzo banalnie zabrzmi moje odkrycie, jeśli powiem, że Tanzańczycy po prostu są uprzejmi? :) 
To słowo faktycznie jest jednak banalne w tym przypadku. Bo sprawa nie jest taka prosta. Jak usłyszałam dzisiaj od jednego mieszkańca "uprzejmość to nie tolerancja". 

Ale od początku. Faktem jest, że Tanzańczycy są bardzo uprzejmi. Pierwszy obraz można dostrzec na ulicy podczas pozdrawiania, ale na tym nie koniec. Niesamowite jak Tanzańczycy unikają konfliktów. Jakby spokój był priorytetem, najwyższą wartością, pożądanym dobrem, a zakłócanie spokoju to grzech niewybaczalny, który wyklucza cię ze społeczności. 
Początkowo myślałam, że to pojedyncze przypadki, ale pewne sytuacje, których byłam świadkiem, skonfrontowane potem podczas dyskusji oczywiście z miejscowymi, pozwoliły mi dojść do wniosku, że jednak jest to powszechne. Ale również nie takie proste z definicji. 

Mam w głowie kilka przykładów. Zaczęło się od znanego już autobusu. Pierwszą noc na trasie Dar Es Salaam - Kigali, spaliśmy na otwartym terenie. Chronionym i dość obszernym. W rezultacie mieliśmy do wyboru spać albo w autobusie, albo na zewnątrz. Zdecydowana większość wybrała drugą opcję. Ciepło, miło, powietrze... Ja wybrałam pierwszą po zorientowaniu się, że cały tył autobusu będzie dla mnie. Kilka osób również zdecydowało się na autobus. Czasu na sen było mało. Więc szybko do spania i korzystać z nocy. Ale! Po niecałej godzinie, kilka osób z zewnątrz, znudzonych spaniem postanowiło odwiedzić kilka osób z autobusu również znudzonych spaniem. W godny podziwu dla mnie sposób stanęli oni na kole od autobusu, i przez okno prowadzili zawziętą konwersację z tymi z wewnątrz. Śmiechy, żarty, krzyki...i cały autobus uraczył się przymusową pobudką. Ludzie zaspani, podnosili głowy, siadali w pionie i walczyli ze snem, ale zasnąć nie mogli, bo koledzy rozmawiali. I ani jedna osoba, nie zwróciła im uwagi. Wszyscy przerzucali się z boku na bok, siadali, kładli, wzdychali cicho, narzucali ciuchy na głowę, ale nikt nic nie powiedział (ja się nie wtrącałam - ja się nie znam, ale Bóg mi świadkiem co w głowie miałam zaplanowane, żeby zakończyć tę farsę). Do rana jakoś przemęczyliśmy. Kolejna sytuacja w autobusie. Kolega kilka siedzeń przed nami chciał poczęstować jakimiś smakołykami kolegę siedzącego koło mnie. Smakołyki zaczęły odbywać podróż z rąk do rąk. Dosłownie siedzenie przed nami podróż się zakończyła, ponieważ jakieś ręce zanurzyły się w torebeczce, wyłowiły 90% zawartości, wsunęły tą zawartość do buzi i resztę rzuciły do tyłu. Kolega nie złapał, 10% rozsypało się między nogami. I co? Kolega popatrzył wzrokiem zbitego psa i ... cisza! 
Ej o co chodzi? Już nie mówię o kłótni, ale żeby chociaż zwrócić uwagę...
Ja nic nie powiedziałam, ja się nie znam...

Uwrażliwiłam się na tym punkcie do tego stopnia, że po powrocie zaczęłam dostrzegać tego typu sytuacje. Na ulicy chłopak sprzedający gazety. Żeby było jasne nie był natarczywy, tylko wykonywał spokojnie swoją pracę. Jakiś kierowca postanowił zepchnąć go z drogi. Chłopak upadł. Wstał. Popatrzył się na kierowcę wzrokiem trochę pełnym żalu trochę złości i tyle. Tak sobie myślę, że w Polsce to przynajmniej opona z tego samochodu byłaby skopana. 
Kolejny przypadek. Jadę samochodem (jako pasażerka oczywiście) i standardowo kierowca pojazdu, w którym się znajduję bez większego dla mnie zaskoczenia postanowił pojechać na skróty. W tej sytuacji oznaczało to wjechanie na chodnik. No tak się stało, że kierowca musiał w związku z tym rozproszyć grupkę mężczyzn. Grupka się rozproszyła, jeden Pan zawalczył o swoje prawa i zaakcentował uprzejme "PRZEPRASZAM" w kierunku kierowcy. Kierowca zatrzymał się, wychylił głowę za szybę czekając na ciąg dalszy. I ... cisza. Kierowca wsunął głowę z powrotem i odjechał. No to powalczyli o swoje prawa!
Myślę, że przykładów wystarczy, choć mogłabym podać więcej. Na moje pytanie DLACZEGO? słyszę: "czasami na drodze ludzie się niecierpliwią i zatrąbią np. jak daladala zablokuje drogę, bo stanie sobie w poprzek i coś długo zmienić pozycji nie może. Wtedy zdarzy się zatrąbić, ale ludzie zaczynają na ciebie tak patrzeć, że agresywny, że nie wiadomo co, że aż ci głupio".

Zaczęłam zastanawiać się na ile ta uprzejmość to uprzejmość, a na ile po prostu pasywność. A jeśli pasywność, to na ile jest to siła, a na ile jest to słabość? Wiele razy miałam ochotę powiedzieć: "weź się człowieku w garść i zawalcz o swoje". 
Zaczęłam się zastanawiać, że może to nie oni mają problem, tylko ja. Skoro im dobrze funkcjonować w takiej biernej postawie, to ich sprawa. Ale wtedy usłyszałam bardzo ciekawe zdanie z ust jednego Tanzańczyka: "Tanzańczycy to bardzo pokojowy naród, ale właśnie tę cechę nasz rząd wykorzystuje, żeby zniszczyć własnych obywateli". 



piątek, 14 grudnia 2012

...

Nie będę komentowała, jak fatalna jestem w utrzymaniu stabilizacji, nie skomentuję również, że w oryginale jakość dźwięku i obrazu jest sto razy lepsza. Za to powiem, że jestem ich wielką fanką, a ten utwór należy do moich ulubionych. Chłopaki i Don Bosco - niedzielny relaks... ;)


poniedziałek, 10 grudnia 2012

Rozmowy autobusowe # 2

Zdaję sobie sprawę, że społeczność wśród której zazwyczaj przebywam jest charakterystyczna i nie można jej całkowicie porównywać do całej społeczności tanzańskiej. Ale to chyba oczywiste. Oczywistym jest również fakt, że wyjątek stanowi regułę i jakby nie było, ta społeczność (mniej lub bardziej charakterystyczna) ale jednak jest częścią większej społeczności zwanej  narodem tanzańskim. Mogę więc i na przykładzie tych ludzi wyciągać pewne wnioski. I tak też podczas kolejnej rozmowy w autobusie (a potem również w ciągu kolejnych dni z różnymi ludźmi) doszliśmy wraz z moimi rozmówcami do kolejnego wniosku, który zresztą odkryciem Ameryki nie był. A zaczęło się od spodni...
Podczas rozmowy z jednym chłopakiem, który w placówce chrześcijańskiej uczy młodzież nazwijmy to "przystosowaniem do życia w świecie" dowiedziałam się, że kobiety, które noszą spodnie są krótko mówiąc wyzwolone. Słowo "wyzwolone" w tym kontekście oznaczało coś na kształt, "rozwiązłe". Chłopak ubolewał nad faktem, że afrykańskie dziewczyny tak zawzięcie naśladują kobiety Zachodu i zakładają "te dżinsy" i zachowują się tak, jakby "pozjadały wszystkie rozumy" i "udają kogoś kim nie są".
- "jak to świadczy o takiej dziewczynie?"
- "po co tak bardzo te dziewczyny chcą wyglądać jak Ty?"
No i w tym momencie doszłam do wniosku, że należy przerwać ten monolog ;) Najpierw wyraziłam zdziwienie jego oceną mojej osoby z prostego powodu. Kolega ani razu w spodniach mnie nie widział. Pomijając już fakt, że znał mnie zaledwie kilka dni. Zadałam mu więc pytanie na jakiej podstawie wnioskuje, że jestem taka, jak wg afrykańskiej społeczności "kobieta Zachodu jest" (no pewnie na takiej, na jakiej ludzie Zachodu z góry zakładają jacy są mieszkańcy Afryki Subsaharyjskiej). Ale ten wątek pozostawię, bo nie o mnie tu chodzi. Chodzi natomiast o to, że na swój specyficzny sposób kolega miał rację.... 
To czym telewizja karmi tutejszych młodych ludzi jest godne płaczu i zgrzytania zębów. Prawdą jest co przeczytałam gdzieś, że Zachód podarował Afryce to co chciał, czyli wierzchnią warstwę własnej kultury, za którą nie kryje się nic: żadne wyjaśnienie, żadna historia, żadne autorytety... Efekt jest taki, że młodzi Afrykanie mają coś co od dawna osobiście nazywam 'rozszczepieniem tożsamości'. Jedną nogą są w tradycyjnej Afryce, dumni z bycia Afrykaninem, drugą nogą natomiast macają podłoże ugruntowane zachodnim stylem bycia (bo nie kulturą).
W efekcie dziewczyny zakładają spodnie, ale to nie są "tylko spodnie". To jest informacja "jestem modna, jestem Zachodnia, jestem lepsza....sprawiam wrażenie wyedukowanej i cool". I to nie są moje słowa, żeby było jasne, to są słowa młodych Afrykanów, w oczach których te dziewczyny jawią się właśnie tak, a nie inaczej. I coś w tym jest, ponieważ w pakiecie z dżinsami dostajemy obraz pewnego charakterystycznego zachowania: efekt obserwacji w telewizji zachodnich celebrytów, którzy niestety stają się autorytetem. 
Dziewczyna, która więc zakłada dżinsy, zakłada również na siebie pewną maskę "Zachodniej kobiety" i zgodnie z wyobrażeniem zaczyna zachowywać się taj jak Zachodnie kobiety. 
Jakież wiec było zdziwienie, kiedy powiedziałam, że w Polsce (bo po co mam być ambasadorką całego Zachodu) dżinsy noszą tak młode dziewczyny jak i starsze kobiety. Kobieta może być chrześcijanką, poważną żoną i matką i może nosić dżinsy. I o ironio. Dżinsy to symbol emancypacji, chęć bycia jak mężczyzna, a nie chęć bycia pożądanym przez mężczyznę. Takie było przynajmniej początkowe założenie. Teraz "gwiazdy" i "gwiazdki" czynią z tego ciuszka symbol zupełnie czegoś innego, a że dziewczyny w Tanzanii widzą tylko to co przed oczy rzucają im media i internet, to trudno się dziwić, że dziewczyny kreują swój wizerunek na podstawie jedynego obrazu jaki jest im dostarczany.
I te dżinsy to tylko kropla w morzu...
I oczywiście, że generalizuję. Oczywiście, że są młode dziewczyny, które chodzą w "tych nieszczęsnych spodniach" ale zachowują się ... no właśnie jak? normalnie? Tak by się chciało powiedzieć, bo w końcu normalność to to, co jest nasze, europejskie, polskie, to co widzimy na chodniku. Więc tak, są tu tacy ludzie, mnóstwo. Tylko pytanie czym jest ta normalność dla nich? Ano podejrzewam z własnej obserwacji, że normalne tutaj są dziewczyny, które zakładają spódnice i poza pewną garsteczką społeczeństwa Dar es salaam, to te spódnice - koniecznie za kolano - są normalnym ubiorem, z którym w parze idzie normalne zachowanie.. Nawet ja, podążając chyba za instynktem, niemal 6 dni w tygodniu chodzę w spódnicy. Przynajmniej zlewam się z tłumem (rzekła biała kobieta ;) )
Wracając jednak na koniec do określenia kobiety Zachodu jako tej wyzwolonej między innymi z powodu dżinsów, podczas rozmowy odparłam tylko jedno: w  Polsce to co Afrykanie określają mianem tańca tradycyjnego (tudzież intensywne kręcenie biodrami, czy trzęsienie pupą) Polacy nazywają tańcem wyzwolonym.  Czyli dżinsy versus taniec. Pytanie teraz czyja kultura ma rację???

niedziela, 25 listopada 2012

Rozmowy autobusowe # 1

Zderzenie z inną kulturą pozwala poznać własną.
Podczas czterech dni jazdy autobusem z Tanzańczykami, nauczyłam się o ich mentalności więcej, niż podczas trzech ostatnich miesięcy pobytu w Dar es salaam. Przesiadywanie w jednym autobusie, spanie niemal "na sobie" w dziwnych godzinach porannych i nocnych, dzielenie się jedzeniem, szukanie dość zarośniętego krzaka, żeby zadbać nieco o higienę własnego ciała i przede wszystkim wielogodzinna jazda dzienna i nocna spowodowały, że człowiek gada do drugiego człowieka, towarzyszy mu niemal non stop i czasem nawet ma ochotę już go zabić, bo ileż można ......
Ta wycieczka jednak wiele mnie nauczyła. A przede wszystkim dała odpowiedź na wiele niewyjaśnionych kwestii dotyczących mieszkańców tego nieco zwariowanego państwa :)

Zacznę może od kwestii, która trapi moją duszę niemal od początku mojego pobytu w Dar es salaam czyli od słowa "Mzungu". Słowo bardzo popularne wśród mieszkańców Afryki, określające osobę pochodzenia nieafrykańskiego, zazwyczaj białego Europejczyka, tudzież Amerykanina (co akurat dla miejscowych jak się potem okazało nie ma wielkiej różnicy). "Mzungu" słychać wszędzie, a głównie na ulicy. Wołają "eee Mzungu, mambo?!", "Mzungu give me picha" (co ma oznaczać: zrób sobie ze mną zdjęcie) albo po prostu słychać samo 'Mzungu'!. Również znajomi często potrafią zawołać do mnie 'Mzungu'. I teraz pytanie podstawowe: jak powinnam zachować się w takiej sytuacji? Początkowo uśmiechałam się i odpowiadałam, gdyż wypada być miłym, potem zaczęłam ignorować (i do teraz nie reaguję, gdy słyszę to słowo na ulicy), jednak kiedy zwracają się tak do mnie osoby, które mnie znają, to zwracam im uwagę. I to jest pierwsza kwestia, która sprowokowała do zawziętej, acz bardzo kulturalnej i pełnej szacunku rozmowy w autobusie. Otóż pewnego razu, pewien chłopak z autobusu zawołał do mnie 'Mzungu'. Zapytałam go dlaczego zwraca się do mnie w taki sposób? Odpowiedział, że nie zna mojego imienia. Powiedziałam, że to nie problem, bo może zawołać do mnie "dada" (siostra), gdyż w taki sposób często można zwrócić się do dziewczyny w Tanzanii. Powiedziałam również, że ja też nie znam jego imienia, ale to nie powód, żeby wołać do niego 'Negro' (nasz Murzyn). Chłopak przeprosił mnie. Kolega, który siedział ze mną, zaczął również przepraszać tłumacząc, że ludzie nie zdają sobie sprawy czasami ze swojego zachowania. Wiem o tym bardzo dobrze, w końcu w Polsce mamy również takich, którzy zawołają Murzyn. Pojawiły się jednak osoby, które zaczęły bronic słowa 'Mzungu', argumentując takie zachowanie dokładnie w taki sam sposób, w jaki argumentuje się i usprawiedliwia słowo 'Murzyn'. Otóż, w tym słowie nie ma nic złego, każdy tak mówi, ponieważ wyglądam inaczej. Argument kolejny: szczególnie w Afryce, gdzie biały w dalszym ciągu postrzegany jest jak ktoś zupełnie z innego świata i innej kultury (tej lepszej) słowo 'Mzungu' ma określać mnie jako osobę, którą na swój sposób się podziwia. Kolejny argument, to taki, że zazwyczaj słychać to słowo z ust ludzi niewykształconych lub dzieci, należy więc takie zachowanie po prostu ignorować.
Moja odpowiedź na te argumenty była następująca: po pierwsze jeśli w słowie 'Mzungu' nie ma nic złego, to dlaczego osoby ze środowiska, w którym zazwyczaj przebywam nie używają w ogóle tego słowa, a kiedy ktoś przy mnie użyje tego określenia, to zwracają mu uwagę? Następnie, 'Mzungu' identyfikuje mnie jako osobę innego kolory skóry, innego pochodzenia czyli można powiedzieć "innego rasowo"... I żeby uprzedzić zarzut, że przecież równi nie jesteśmy, odpowiem: kiedy jadę z innymi Tanzańczykami w daladala i pocę się jak wieprz, kiedy kolejne pół drogi zasuwam na piechotę do pracy, bo nie stać mnie żeby wydać kolejne 300 szylingów na daladala, kiedy rozwalają mi się buty i chodzę w pożyczonych japonkach, to przepraszam, ale jestem równa, pomimo innego koloru skóry. A jeśli ktoś ponownie zarzuci: że edukacja, że ja w końcu wrócę do Polski etc., etc., to powiem ok, ale w Polsce też są ludzie bez edukacji, bez pracy, bez perspektyw, a nikt nie klasyfikuje mnie, jako osobę "inną".  W Afryce można być więc białym i bogatym, ale można być również białym i biednym, można być Afrykańczykiem bogatym i można być Afrykańczykiem biednym. 'Mzungu' nie ma tutaj w moim mniemaniu nic do rzeczy. Tutaj mamy do czynienia ze standardem życia.
I na koniec argument, że słowo to pada z ust dzieci i ludzi niewykształconych. Po pierwsze nie tylko, bo słyszałam to z ust również osób o wysokim poziomie wykształcenia (choć znacznie rzadziej), a po drugie, nie jest to żadne usprawiedliwienie, ponieważ od tego jest wychowanie obywatelskie czy po prostu wychowanie w rodzinie. Najlepszym przykładem jest Fundacja 'Afryka Inaczej', która skrupulatnie i wiernie śledzi i piętnuje wszelkie rasistowskie zachowania i komentarze w mediach i na ulicy, które można zaobserwować wśród polskiego społeczeństwa. Głownie chodzi tutaj o walkę ze słowem "Murzyn". W czym problem więc, aby i młodzież w Tanzanii, która jest świadoma, która ma częstszy dostęp do mediów i osób pochodzenia nieafrykańskiego nie zaczęła reagować na takie zachowanie? I nie mogę znieść argumentów, że poziom edukacji i świadomości jest jeszcze bardzo niski. I, że potrzeba jeszcze wielu lat, żeby to się zmieniło. Ale kto ma to zmienić?  Takie podejście to podejście stereotypowego, biednego, głodnego, afrykańskiego dziecka, które czeka, aż jakaś organizacja NGO wybuduje studnię. Taką karykaturę Afrykańczyka sami Afrykańczycy kreują. Łatwiej jest bowiem zwalić na niski poziom rozwoju kraju i kompletną niemożność osiągania czegokolwiek, niż zacząć reagować. Widzę, że jest czas i ochota nauczania o AIDS, jest czas i ochota nauczania o Chrystusie, jest czas i ochota nauczania o komputerach, a nie ma czasu i możliwości uczenia o innych kulturach ( o tym zresztą w innym poście). I nie wspominam nawet o szkołach, czy organizacjach, ale o reakcji na ulicy. Opierając się na moim przykładzie byłam świadkiem co najmniej dwóch przypadków, gdzie zwrócenie uwagi powodowało zażenowanie i przeprosiny. Pewnego razu jechałam ze znajomym (Tanzańczykiem) w daladala. Konduktor podszedł do nas by sprzedać bilet. Po zapłacie wręczył koledze dwa bilety mówiąc "dla Ciebie i dla Mzungu". Kolega zareagował natychmiast. Na cały głos zapytał konduktora, co rozumie przez słowo "Mzungu", czy chciał powiedzieć, że ja jestem gorsza czy, że on jest gorszy? Ludzie w daladala zaczęli się śmiać, a konduktor zażenowany odszedł. 
I na koniec ostatnia i moim zdaniem najważniejsza kwestia. Posłużę się tutaj argumentem właśnie podanym przez jednego z członków Fundacji 'Afryka Inaczej': nieważne jaka jest Twoja opinia, kiedy nazywasz kogoś Murzyn. Dla Ciebie może być to nawet pochlebstwo. Jeśli bohater tego określenia czuje się z tym źle, uszanuj jego prośbę i przestań. 
Nieważne, co naprawdę oznacza słowo 'Mzungu': czy określa "rasę", wykształcenie czy standard życia. Jeśli przez to określenie czuję się nierówna, i jest mi z tym źle, to jest to  wystarczający argument, aby przestać. 
I dokładnie tego argumentu użyłam wobec moich Tanzańskich kolegów. Koledzy powiedzieli tylko tyle: "Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że was to uraża. Jeśli tak, to przepraszamy". 
Uświadamianie nie leży w rękach polityków, księży czy profesorów.  W pierwszej kolejności to my jesteśmy ambasadorami naszej kultury - tej narodowej i tej osobistej.
I rada dla każdego Polaka, który nie widzi nic złego w słowie "Murzyn". Zapraszam do Afryki. Spotkajcie miejscowego doktora, polityka, księdza, biznesmena, czy jakąkolwiek osobę, która reprezentuje wyższy standard życiowy bądź edukacyjny niż wy i powiedzcie mu prosto w twarz 'Murzyn' (Negro). A potem wmieszajcie się w  tłum na ulicy i czekajcie, aż sami zaczniecie się czuć jak atrakcja w cyrku. Zaczniecie wtedy szanować każdego Afrykańczyka, który na was nie zareaguje.  I wtedy zobaczycie, że zasada jest prosta: nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe.




czwartek, 22 listopada 2012

Rwanda

Kiedy mówi się o Rwandzie, pierwsze skojarzenie to rok 1994 i ludobójstwo Tutsi dokonane przez plemię Hutu. I pomimo, że minęło 18 lat w dalszym ciągu Rwanda wielu osobom wydaje się państwem, nad którym ciąży widmo wojny. W końcu nie oszukujmy się, 18 lat to niewiele, żeby podnieść państwo po wojnie, w której zginęło ok. milion osób. Większość z nas oglądało film "Hotel Rwanda", który przedstawia obraz rzezi ludzi pochodzenia Tutsi. Osobiście polecam inny film "Kinyarwanda", wyprodukowany zupełnie niedawno (2011), a skupiający uwagę na czymś zupełnie innym - na wybaczaniu. Sama do teraz nie zwróciłam uwagi jak istotny wątek jest poruszony w tym filmie, dopóki nie odwiedziłam Rwandy osobiście. Teraz ten film ma dla mnie zupełnie nowe znaczenie. I chociaż nie chciałam o tym wspominać, to muszę to zrobić w tym miejscu, jeśli mam przekazać w zrozumiały sposób moje wrażenie po przybyciu do Rwandy.
Pominę kwestię oczywistą czyli fakt, że Rwanda jako "kraj tysiąca wzgórz" faktycznie takim krajem jest. Widoki piękne, kojące, cieszące oko i wprowadzające spokój ducha... I dokładnie tacy sami wydają się mieszkańcy tego kraju. 

Pierwsze wrażenie po przekroczeniu granicy i przejechaniu kilku kilometrów to zaskoczenie, jak czysty jest ten kraj (szczególnie jeśli wjechało się do niego od strony Tanzanii). Niesamowity porządek, który objawia się w postaci skromnych, ale często kolorowych domków, postawionych między palmami lub innymi drzewami w kolorze soczystej zieleni. Wokół domu wysprzątane podwórko, przystrzyżona trawka i wiele innych roślinek rosnących w pobliżu...
Kigali - stolica - to kolejne miłe zaskoczenie. Miasto oczywiście równie czyste, nowoczesne choć skromne. Nie uraczysz papierka na ulicy, za to wszędzie mnóstwo zieleni. Praktycznie na każdym skrzyżowaniu policjant lub/i żołnierz, który strzeże porządku w mieście. 


Mieszkańcy Rwandy niechętnie mówią o wojnie. Odnosi się wrażenie, że robią wszystko, aby obraz tragicznej przeszłości wymazać jak najszybciej z pamięci. I muszę powiedzieć, że skutecznie w tym kierunku działają. Widok dzisiejszej Rwandy w żaden sposób nie kojarzy się z wojną i nikt, kto wcześniej historii nie znał nie jest w stanie, będąc w Rwandzie domyśleć się, że ten kraj jeszcze dwie dekady temu był państwem, który kojarzy się tylko ze śmiercią. I kiedy tak sobie pomyślę, że Polacy do dnia dzisiejszego potrafią Niemcom czy Rosji wypomnieć drugą wojnę światową (o rozbiorach już nawet nie wspomnę) to tym bardziej chylę czoło przed tymi ludźmi, którzy 18 lat temu byli świadkami jak sąsiad zabija sąsiada, jak matka widzi śmierć dziecka, zabijanego przez mężczyznę, który kilka tygodni temu witał ją na ulicy i którzy  dzisiaj robią wszystko, żeby sobie wybaczyć i żyć razem w zgodzie. W końcu każdy kto ma więcej niż 18 lat jest dzieckiem tej wojny.
I to jest pierwsza kwestia, a zarazem podstawowa, która leżała mi na sercu podczas wizyty w Rwandzie. 


Kolejna kwestia, to coś co możemy określić mianem duszy Afryki. Śpiew. Bardzo często na Youtube możemy odnaleźć melodię, tudzież pieśni nazwijmy to uogólniając "afrykańskie". Zazwyczaj mamy wtedy na myśli piękne głosy kobiet i mężczyzn, rytm bębnów i taniec oczywiście. I nagle z dnia na dzień wskoczyłam w sam środek takiego "głosu Afryki". 
Jako, że mój pobyt w Rwandzie wiązał się ze zjazdem Taize, to był taki moment, kiedy jadąc w autobusie z młodzieżą z różnych części Afryki w kierunku głównego miejsca spotkania, zaczęliśmy się nudzić... I wtedy jakaś dziewczyna zaczęła śpiewać. A za nią cała reszta. W ciągu kilku sekund znalazłam się w samym środku zatłoczonego, wręcz zapchanego po same brzegi rozśpiewanego autobusu. Ale jak rozśpiewanego?? Do tej pory na Youtube nie znalazłam śpiewów, które dorównałyby tym w autobusie. Ludzie, którzy wątpię aby się wcześniej znali, zaczęli śpiewać jak profesjonalne chóry Gospel, a co najlepsze, nawet znaleźli przestrzeń (tu już chyba działała pomoc Boża) żeby klaskać, ba! tańczyć. Nagle znalazłam się  w samym środku koncertu, którego nie zapomnę do końca życia. Potem okazało się, że koncert powtarzany był codziennie i nie tylko w autobusie. Ci ludzie naprawdę posiadają potężny talent. I w takim momencie człowiek zadaje sobie pytanie: "Kto wymyślił teorię, że europejska kultura jest lepsza?" (pytanie retoryczne). Owszem mamy piękny dorobek kulturowy, ale to nie znaczy, że właśnie ten dorobek jest wyznacznikiem "wspaniałości". Każda kultura ma coś unikatowego. Może my mamy piękne, unikatowe dzieła warte dzisiaj miliony, gdy tymczasem Afrykańczycy mają niemal wszystko "made in China", ale oni mają też miłość do muzyki i tańców, które są również unikatowe na cały świat, gdy tymczasem my mamy Flashmob. Uzgodnijmy więc, że mamy remis :)

I teraz na życzenie kolegi opiszę wrażenie Tanzańczyków dotyczące Rwandy. Powiedziałabym, że reakcji nie było.  Poza reakcją na porządek i czystość. Pozwolę sobie tutaj wspomnieć, że Tanzania niestety jest  dość sporym wysypiskiem śmieci. I nie obawiam się tego pisać, ponieważ sami Tanzańczycy ani nie ukrywają, ani nie robią z tym nic żeby sytuację zmienić. Oczywiście można zwalić winę na rząd. Ba! Wina zawsze w pierwszej kolejności jest rządu. Ale jeśli mam odpowiedzieć na pytanie postawione na początku tego akapitu i wyjaśnić moje podejście do tej sprawy, to pozwolę sobie opisać moment przekroczenia granicy. 
Kiedy przekraczaliśmy granicę i wjeżdżaliśmy do Rwandy musieliśmy wyrzucić do koszy foliowe torby i  plastikowe butelki. Rząd w Rwandzie bowiem nie akceptuje przede wszystkim foliowych toreb (które swoją drogą są najpopularniejsze w Tanzanii). Grzecznie wszystko powyrzucaliśmy. Powrót ukazał natomiast zupełnie odwrotny efekt. Kiedy wjeżdżaliśmy do Tanzanii, moi przyjaciele z autobusu, którzy skrupulatnie gromadzili wszelkie śmieci pod nogami na trasie Kigali - granica państwa, zaraz po przekroczeniu granicy na "trzy cztery" otworzyli okna i zamaszystym ruchem pożegnali się z rwandyjskim dorobkiem. Tak więc parafrazując: "cudze chwalicie, za swoim tęsknicie".
Nie wiem co więcej mogę tutaj wspomnieć. Niestety obojętność, to jedyny rzeczownik jaki mogę tutaj użyć. Chociaż byłabym niesprawiedliwa kończąc na tym. Duży podziw ze strony Tanzańczyków do pieśni rwandyjskich i szacunek ze strony Tanzańczyków to historii Rwandy. W muzeum poświęconym pamięci ofiar wojny - Nyamata Memorial Site -  to Tanzańczycy byli tymi, którzy blokowali kolejkę w wyniku wnikliwego zapoznawania się z historią ludobójstwa. 
Swoją drogą warto wspomnieć, że oprócz wystawy poświęconej wojnie w Rwandzie, na innym piętrze obecne są wystawy prezentujące podobny problem w innych częściach świata. Co istotne, jedno pomieszczenie poświęcone jest nazistowskim obozom koncentracyjnym w Polsce. 
Kierując się etnocentrycznymi pobudkami zastanawiałam się, czy któryś z Tanzańskich znajomych wiedząc, że pochodzę z Polski zainteresuje się i zapyta o ten fragment historii mojego kraju. Ale nie doczekałam się. 

No cóż, ignorancja to choroba wszystkich kultur. Ale ten temat zostawię sobie na kolejny raz, bo to będzie długa i wyczerpująca refleksja - efekt obserwacji mieszkańców Dar es salaam, ale przede wszystkim rozmów z Tanzańczykami, które miały miejsce podczas tej podróży. Rozmów, które tak mnie jak i moim znajomym otworzyły oczy na wiele istotnych kwestii. 

P.S
Dla zainteresowanych załączam Trailer "Kinyarwanda" i gorąco polecam obejrzeć. Nasze kina nie oferują tego typu filmów, ale nie oszukujmy się w dzisiejszych czasach o dostęp nie trudno :)

GALERIA WKRÓTCE

poniedziałek, 12 listopada 2012

Gdzie są zdjęcia z Afryki...?

Pytania skierowane do mnie, dotyczące mojego pobytu w Dar i tego co dokładnie tu robię, powoli stają się inspiracją do umieszczania kolejnych postów...:)
W odpowiedzi na pytanie: dlaczego umieszczam tak mało zdjęć z mojego pobytu tutaj, postaram się przedstawić dość klarowne wyjaśnienie. Pominę już nieco nudny temat bezpieczeństwa na ulicy i niemożności noszenia ze sobą aparatu tudzież robienia zdjęć.... Skupię się na innej kwestii. 
Podczas podróżowania mamy do czynienia z różnymi "typami" fotografów: począwszy od fotoreporterów, a skończywszy na "turystach" (umieszczam turystów w cudzysłowie, ponieważ mam na myśli jedynie specyficzną ich odmianę). Nie zamierzam opisywać tutaj ich wszystkich i skupię się jedynie na dwóch powiedzmy skrajnych typach: typ "turysty" i typ "wrażliwca".
"Turysta" to osoba, która przybywa do danego miejsca (zazwyczaj odmiennego kulturowo), zachwyca się (bądź nie) lokalną kulturą, miejscową społecznością, która wygląda inaczej, ubiera się inaczej, uśmiecha się inaczej.... "Turysta" wyciąga aparat (albo nawet nie musi, gdyż trzyma go w ręce cały czas) i robi zdjęcia. Czasami wszystkim co się rusza i wszystkiemu co się nie rusza, czasami dokonuje wyboru co jest warte, a co nie, upamiętnienia na zdjęciu. Kiedy "turysta" dokonuje tych czynności nie ma w tym nic złego - sama robiłam dokładnie to samo po przyjeździe, stąd na początku tyle zdjęć :) - dopóki zdjęcia te nie szkodzą innym, a przede wszystkim robiący te zdjęcia nie traktuje obiektów (patrz: ludzi) jak atrakcje turystyczne na równi z architekturą. Prawdą jest, że w Afryce robienie zdjęć dzieciakom jest jednym z najprostszych sposobów upamiętnienia "oblicza Afryki", ponieważ dzieci lgną do aparatu jak mało kto. Po zrobieniu zdjęcia zazwyczaj proszą o pokazanie, o danie/przesłanie... zazwyczaj "turysta" pstryknie, uśmiechnie się i pójdzie. Następnie zobaczy matkę z dzieckiem na ulicy ... przejdzie koło niej i "pstryk"! Następnie zobaczy mężczyznę ubranego w tradycyjny strój, przejdzie koło niego i "pstryk"!

Mamy też "wrażliwców" czyli tych, którzy przebywają w danym miejscu nieco dłużej, lub którzy często podróżują i znają się na "etyce podróżowania" lub tych, którzy z aparatem pracują na co dzień. Taka osoba również zrobi zdjęcie dzieciakom, ale zatrzyma się i pożartuje z nimi, pokaże im zdjęcia, pozwoli się nawet czasami pobawić chwilę aparatem (jeśli jego wartość na to pozwala). Taka osoba zrobi zdjęcie matce z dzieckiem i mężczyźnie w tradycyjnym stroju, ale zanim to zrobi, pokaże aparat, porozmawia, powita i pozdrowi, ba! zapyta o możliwość zrobienia zdjęcia.

Większość osób, które poznałam tutaj w Dar, to ci "wrażliwi" na kwestię etyki w fotografowaniu. Dlatego również oni, pomimo, że mieszkają tutaj dość długo posiadają ograniczoną liczbę zdjęć, ale jeśli już, to takich które w moim mniemaniu czasami warte są fortunę :) i nie ma nic piękniejszego niż zdjęcie mające własną historię. 

Czasami wydaje nam się, że przebywając w miejscu zupełnie nam obcym, wśród ludzi, których nie rozumiemy, stajemy się niewidzialni, a miejscowa społeczność jest nieświadoma naszych czynów. Pozwalamy sobie wtedy na swobodne lawirowanie pomiędzy tym co robimy na obczyźnie, a tym czego nigdy nie zrobilibyśmy w swoim kraju. Miałam milion okazji zrobić świetne zdjęcia (do dzisiaj mam przed oczami obraz starszej kobiety, która trzymając w objęciach małe dziecko siedziała nad brzegiem oceanu i modliła się). Dlaczego nie zrobiłam zdjęcia? Myślę, że nawet nie muszę wyjaśniać. 
Czasami dochodzi do sytuacji, że robimy zdjęcia z ukrycia. Należy wtedy samemu sobie odpowiedzieć na pytanie, w jakim celu robimy to zdjęcie, jak ono zostanie wykorzystane i czy w jakiś sposób może zaszkodzić osobom, które na nim się znajdują. Taka sytuacja wymaga jednak dużej wrażliwości na kwestię etyki w fotografowaniu.

Ostatnie wydarzenia utwierdziły mnie w przekonaniu, że należy szanować innych, kiedy trzymamy w ręku aparat. Wielokrotnie to ja jestem obiektem obserwacji, to ja jestem odmienną kulturą, która przybyła do Afryki. I to ja wielokrotnie zostałam sfotografowana bez mojej wiedzy i pozwolenia. Kiedy szłam chodnikiem, a młody chłopak wyciągnął telefon i robił zdjęcie bez żadnego 'przeproś'. Kiedy rozmawiałam z uczniem, a drugi bez pytania robił zdjęcie z różnych stron i pozycji, żeby upamiętnić białą nauczycielkę... To pozwala tylko na jedną refleksję. Nie można traktować ludzi jaki eksponat w muzeum, albo gorzej - zwierzę w cyrku. Uważajmy, żebyśmy pewnego dnia nie dostrzegli, że to nie my jesteśmy widzem, a atrakcją. 
I jeszcze jedna sprawa. W większości przebywam w tych samych miejscach i z tymi samymi ludźmi, którzy powoli stają się moimi przyjaciółmi (bliższymi, dalszymi - to tutaj nie ma znaczenia). W takiej sytuacji wszelkie zdjęcia, które im robię, jeśli im robię, są niczym innym jak pamiątką. W tej sytuacji szacunek do ich prywatności jest tutaj na pierwszym miejscu.

Tak więc jeśli mam do wyboru umieszczać setki fajnych zdjęć na moim blogu, które są wątpliwej historii, a umieszczać kilka takich, które mają istotne znaczenie (przynajmniej dla mnie) lub które mogę opublikować z czystym sumieniem, to bez wahania wybiorę te drugą opcję.

poniedziałek, 5 listopada 2012

PURI

Od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem wrzucenia na blog jakiejś wzmianki o jedzeniu. Postanowiłam jednak odpuścić sobie komentarze, w zamian umieszczając po prostu krótkie wzmianki/przepisy i zdjęcia potraw tudzież prostego jedzenia. Wielbiciele wyszukanego, skomplikowanego i bogatego w dziwnie nazywające się przyprawy i składniki jedzenia ... rozczarują się ;)
Piękno Puri polega na tym, że świetnie zaspokaja nasze marudzenie: "Coś bym zjadł, ale nie ma nic w lodówce"...
Puri przygotowuje się z najprostszych składników, bardzo szybko, bardzo prosto i bardzo tanio.

PURI

  • mąka, sól, woda i mleko (proporcje "na oko", żeby powstało dobre ciasto), wałkujemy
  • dzielimy ciasto na małe krążki (tak jak do pierogów, ale dobrze gdyby były trochę mniejsze)
  • wrzucamy na głęboki, dobrze rozgrzany olej, kiedy się zarumienią obracamy na drugą stronę i po ok 2 min wyciągamy



Koniec. Puri można jeść na wiele sposobów. Tutaj jadam z sosem, z marchewką, z fasolką, z drobno pokrojonym mięsem. Rano na śniadanie są świetne do kawy, z dżemem. Co kto sobie wymyśli.

Smacznego! 



poniedziałek, 29 października 2012

Z deszczu pod rynnę...:)

Kiedy człowiek dojrzewa do decyzji zmiany transportu: rezygnacji ze spaceru na rzecz miejscowych busów musi liczyć się z konsekwencjami. Przede wszystkim należy nabyć nowe cechy osobowości: cierpliwość, pokora, determinacja, siła..
daladala
Wszystkie te cechy, co jest bardzo istotne, należy uaktywniać dosłownie w tym samym momencie. Droga którą przebywam każdego ranka obfituje potężnym korkiem, co istotne ...w jedną stronę. Oczywiście jest to kierunek do centrum, czyli tam gdzie podążam również ja. Nie spodziewałam się szybko dostać do pracy, niemniej z nadzieją w sercu liczyłam na szczęście, że akurat podjedzie daladala. Warto wspomnieć, że nie istnieje tutaj coś takiego jak rozkład jazdy. Nie ma takie sytuacji, że czekamy pięć minut, a tramwaj, autobus, bus etc. spóźnia się...czekamy dziesięć minut...transport spóźnia się i zaczynamy komentować wszem i wobec, jak to kierowcy nieodpowiedzialni są, jaki to bałagan na ulicy i jak to teraz spóźnimy się do pracy i niech firma przewozowa płaci odszkodowanie jak nas zwolnią ...... Ja tak zawsze robiłam :)
Teraz stoję na przystanku i czekam...coś kiedyś podjedzie. Czekam. Korek niemiłosierny, więc wiem, że do czasu, aż moja strona ulicy stoi, nie mam co liczyć na daladala. Czekam. Ludzi zbiera się coraz więcej, myślę sobie "kurczę nie wsiądę", w daladala zawsze ludzi tak pełno, że różne części ciała wystają przez różne rodzaje okien: otwarte, półotwarte, niedosunięte, pęknięte.... Czekam. Zastanawia mnie dlaczego policja, która kieruje ruchem puszcza samochody tylko z jednej strony i to tej, gdzie prawie nic nie jedzie. Czekam. Raz na trzy minuty przejedzie samochód z drugiej strony ulicy. Z mojej strony pamiętam już prawie wszystkie rejestracje, które mogę dostrzec gołym okiem (z okularem na nosie). Czekam. W końcu machina ruszyła. I nagle w mojej głowie rozbrzmiewa Julian Tuwim: " (...) Najpierw powoli, jak żółw ociężale, ruszyła maszyna po szynach ospale (...) I biegu przyspiesza i gna coraz prędzej ..... (...)". Co jest?? Stanęło. Czekam. I znowu dwadzieścia minut zapamiętywania nowych tablic. Czekam. Po drugiej stronie jezdni samochód co pięć minut. Nie wiem, nie wtrącam się, nie znam się. W końcu nasza kolej. Ruszyło... Widzę w oddali daladala. Jest! Boże dzięki Ci! Daladala podjeżdża. Nie mój kierunek....
Bo to jest tak. Na tej trasie są tylko dwie "linie".  TaNieMoja kursuje (gdyby nie korki) co pięć minut. TaMoja Bóg jeden wie jak kursuje. Jedzie więc NieMoja "linia". Ludzi pełno po brzegi. I to dosłownie. Myślę sobie: "dobrze, że nie muszę wsiadać :D". Ale inni pomyśleli "czemu nie". Wsiadają. Wygląda to tak. To jest dwupasmówka. Ponieważ kierowca nie chce wypaść z kolejki, jedzie pomału, a ludzie podbiegają i wsiadają. Jest oczywiście konduktor. Konduktor jest zawsze widoczny. Konduktor stoi w drzwiach - jedynych drzwiach. I krzyczy "Mwengeeee postaaaa" albo "Kariakoooo" etc. Myślę sobie. No dobra ludzie wsiądą, ale konduktor zostanie na zewnątrz. No prawie miałam rację. Jedyna część ciała konduktora która dostała się do wewnątrz daladala to jego palce u stóp. Cała reszta przyczepiła się (???) do zewnętrznych części (???) pojazdu. Czekam. Nie ma daladala. Myślałam, że tylko ja pomału tracę cierpliwość, ale koledzy i koleżanki z prawej i lewej zaczynają wstawać i iść. No to wstałam i poszłam. I doszłam do pracy na piechotę. Po drodze minęłam jedną podporządkowaną uliczkę z której wyjeżdżało chyba z trzy MOJE daladala. No to wszystko jasne. Kierowcy zmienili sobie trasę, coby w korku nie stać.....

czwartek, 25 października 2012

Happy Eid al-Adha!

 Dzisiaj rozpoczyna się najważniejsze święto muzułmańskie, Święto Ofiar lub Święto Ofiarowania, które upamiętnia ofiarę Abrahama i jego posłuszeństwo wobec Boga. Święto wypada w trzeci lub czwarty dzień pielgrzymki do Mekki i tam też dokonywany jest rytuał ofiarowania zwierząt Bogu. Muzułmanie, którzy nie mieli szczęścia odbyć Hajj (pielgrzymka do Mekki) świętują w domach i meczetach. W tym dniu wspólnie odwiedza się meczet, recytuje Koran i rozdziela prezenty. W czasie Święta Ofiar wielu muzułmanów składa też datki pieniężne przeznaczone na pomoc biednym i fundacje charytatywne.

Ja również obchodzę dzisiaj Święto Ofiarowania. Wprawdzie zupełnie nieprzygotowana na tę okoliczność, ale jednak... Dzisiaj w drodze do pracy z samego rana zostałam obrabowana. Tak więc pomimo moich wszelkich zasad stosowanych przeze mnie ciągle i niezmiennie, to i tak jak Cię chcą to Cie upolują...nawet pod komendą policji :). Szczegółów nie podam, bo blog czyta moja mama ... :) Zasada jednak "nie szarp się i odpuść" jak najbardziej zalecana. Jeśli więc nie można uchronić się przed kradzieżą, to można uchronić swoje zdrowie i życie. Złodzieje atakują tylko wtedy, kiedy stawiasz opór. Z czego to wynika? Ano podejrzewam, że z tego, iż czas na ucieczkę jest bardzo krótki. Jeśli bowiem ludzie zobaczą i zareagują taki złodziej ma nikłą szansę przeżycia. Ofiarowałam więc mój telefon, złożyłam datki pieniężne, rozdzieliłam prezenty, a nawet podzieliłam się wynikami moich badań z jakimś miejscowym uzależnionym biedakiem, który daj Panie Boże zna angielski i zawyży trochę poziom swojej wiedzy.
Świętować miałam z imamem i jego rodziną. Jednak niemożność skontaktowania się z nim dzisiaj pozbawia mnie prawdziwego uczestnictwa w tym święcie. I to jest ból. 
Ehh czemu ostatnio same złe wieści niosą się na tym blogu...
Happy Eid al-Adha!!
 P.S
Powiązanie święta z moją dzisiejszą sytuacją jest tylko zabawą słowną. Islam nie miał z napadem nic wspólnego (no chyba, że złodziej jest muzułmaninem, choć i w tym przypadku stawiam na czyn o podłożu ekonomicznym, a nie religijnym).


piątek, 19 października 2012

Źle się dzieje w Dar...

Według informacji podanych przez różne mniej lub bardziej wiarygodne źródła, dzisiejsze zamieszki powinny rozpocząć się w Mbagala, czyli tam gdzie wszystko zaczęło się 8 października. Ku zaskoczeniu rozpoczęły się w Kariakoo, centrum Dar Es Salaam. W międzyczasie wczoraj przetoczyły się przez Zanzibar. Można się pogubić, ale w kolejności chronologicznej wygląda to mniej więcej tak, że najpierw 14 letni chłopiec nasikał na Koran, następnie aresztowanie i próba przejęcia chłopca przez muzułmanów, potem zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach jeden z przywódców muzułmańskich - szeik Farid Hadi Ahmed, w międzyczasie drugi - szeik Ponda Issa Ponda - uznawany za jednego z głównych inicjatorów zamieszek, został aresztowany wraz z kilkudziesięcioma jego zwolennikami. W całym tym zamieszaniu zginął policjant, który okazał się być bratem chłopaka, którego miałam przyjemność poznać. I tak oto sprawa stała się dość osobista, ponieważ moi znajomi mieszkają w Mbagala, przyjaźnią się z bratem zmarłego policjanta. Na własne oczy widzę więc zaplecze tego co dzieje się na froncie. Na szczęście jestem jeszcze daleko od centrum zamieszek. Jakieś informacje podają, że muzułmanie forsują również chrześcijańskie szkoły. Nie wiem więc czy bezpieczniej dla mnie na ulicy czy w centrum gdzie przebywam. A może niepotrzebnie odwołałam dzisiejsze spotkanie z imamem, bo u niego w domu byłoby najbezpieczniej. Prowokacja z mojej strony. Muzułmanie w Dar to tak potężna mieszanka kulturowo - wyznaniowa, że większość wyznawców islamu nie podpisuje się nawet paznokciem pod tym co się dzieje.... Miasto w większości też jest spokojne, są tylko pewne centra, gdzie dochodzi do pełnych przemocy demonstracji.
Dzisiaj zamieszek ciąg dalszy. Można się było spodziewać. Jeden szeik zaginął, drugi aresztowany, a wraz z nim sporo innych muzułmanów, ponadto jeśli dochodzi do jakichkolwiek demonstracji ze strony muzułmanów to w piątek po modlitwach. Chociaż fakt, że wczoraj na Zanzibarze działo się źle świadczy o tym, że na kolejny piątek nikt nie będzie czekał...Teraz mamy ciszę. Demonstranci powrócili do meczetów na modlitwy. Zobaczymy co będzie potem.

Zdjęcie: Tanzania Have Your Say
Swoją drogą... 14 letni chłopiec kilka dni temu został odprowadzony do sądu by być sądzonym...myślę, że świadomość do czego doprowadził swoim nieprzemyślanym zachowaniem zostawi w jego psychice ślad do końca życia. Nasuwa się tylko jedno pytanie... co się stało z drugim chłopcem... z muzułmaninem, który był starszy  (16 lat) więc powinien być mądrzejszy, który namawiał do złego czynu, który wręczył Koran....?

Chociaż czuć atmosferę napięcia, życie toczy się dalej ..... Media może za kilka dni poinformują o tym, a może nie, że coś tam się w Dar dzieje. Ano dzieje się, ale za mało osób zabitych, za daleki kraj, wszystkie ambasady stoją w miejscu, więc nie ma o czym mówić. Nie jestem zwolenniczką szerzenia złych wieści, szczególnie tego typu. Ale kiedy jest dobrze, to jest dobrze, a kiedy jest źle, to jest źle. I o jednym, i o drugim trzeba pisać.



wtorek, 16 października 2012

Bagamoyo - Kaole

Powróciłam do Bagamoyo. I jestem pewna, że wrócę tam jeszcze wiele razy. Zakochałam się w tym miejscu z wielu powodów: Bagamyo jest naturalne, pełne kontrastów, zaskakujące ... po jednej stronie wyrastają gdzieniegdzie stare, pełne historii ruiny zapomnianego domu, kościoła czy grobowca, z drugiej strony zaczyna się plaża z białym piaskiem, na którym rybacy rozstawiają dopiero co złowione ryby. Śmierdzi niemiłosiernie. Ale na końcu tego rybnego targowiska wyłania się ocean, łodzie rybackie, a na plaży pełno barwnych postaci znakomicie uzupełniających krajobraz Bagamoyo.

GALERIA ZDJĘĆ BAGAMOYO - KAOLE

Tym razem wybrałam się do Kaole (wcześniej znane jako Pumbuji). Była to pierwsza osada założona przez Arabów w XIII w. Ruiny tej osady zostały odkryte w 1958 r. przez Brytyjczyka Neville Chitick'a oraz prof. Samahani M. Kejeri. Są tam ruiny dwóch meczetów i ok. 22 grobów. Warto zaznaczyć, że jeden z tych meczetów jest zarazem najstarszym meczetem we Wschodniej Afryce, datowany na ok. XIII w. Drugi datowany jest na ok. XV w. 
Miejsce jest przepiękne ... i zapach...nie mogłam się skupić na niczym innym, cały czas zastanawiałam się co tak pachnie. W końcu dotarliśmy do źródła. To była Kasja. Miejscowy przewodnik zaproponował, żebym zabrała ze sobą sadzonkę....(??)
Miejsce przepiękne, nieco mistyczne...i skromne. Teren mały, wszystko można ogarnąć wzrokiem stojąc w jednym miejscu. Ma to i plusy i minusy. Plusem jest to, że narazie to miejsce jeszcze jest bardzo dziewicze, a co za tym idzie jest cicho, spokojnie, panuje niemal domowa atmosfera. Minus jest taki, że za ten kawałeczek terenu, który jesteśmy w stanie przejść w niecałą godzinę i to naprawdę małymi kroczkami, płacimy 20,000 szylingów (ok. 40 pln). Za to samo miejscowy (bo my oczywiście traktowani jesteśmy jako "gość") płaci 1,000 szylingów (ok. 2 pln). Kolejny problem to brak jakichkolwiek informacji o tym miejscu.  Brak broszur, książek i książeczek, czegokolwiek, co pozwoliłoby  "zapamiętać" to miejsce. Jest za to zeszyt, w którym można pozostawić ślad po swoim pobycie w postaci komentarza. 

Ciężko zdobyć informacje o tym miejscu również z ogólnodostępnego źródła informacji jakim jest internet. Jeśli cokolwiek znajdziemy, to jest to mniej więcej tyle samo, ile ja zamieściłam w tym poście. Nie ma na przykład wzmianek o czymś, co wg mnie jest jedną z najważniejszych rzeczy do zobaczenia w Kaole - wody, która wg miejscowych jest święta. Ludzie przybywali tam, aby ją pić, aby się nią obmyć. Woda, która nigdy nie wysychała, nawet w okresie suszy. Tą wodą muzułmanie dokonywali ablucji  - rytualnego obmycia twarzy, głowy, rąk i stóp przed wejściem do meczetu...
Nie ma informacji o Baobabie - drzewie, które również ma potężną moc. Każda jednorazowa "pielgrzymka" do tego drzewa, to przedłużenie życia o jeden rok. 
Kolejna rzecz to znajdujące się w niedalekiej odległości miejsce, gdzie można zobaczyć krokodyle w każdym przedziale wiekowym: począwszy od jajka, a skończywszy na prawie 60 letnich wielkoludach...

Uwielbiam Bagamoyo. Każdy, kto odwiedza Tanzanię obowiązkowo powinien odwiedzić również to miejsce. Atmosfera tego pięknego afrykańskiego skrawka ziemi, z ludźmi tam mieszkającymi, z ruinami, portami, plażami, rybim smrodem, śmieciami, biedą ... wzbudza we mnie romantyczną, niemal banalną tęsknotę za tym miejscem. 

sobota, 13 października 2012

Jak rozpętałem II wojnę światową...Czyli zamieszki na przedmieściach Dar es salaam

Wczoraj na przedmieściach Dar es salaam - w rejonie zwanym Mbagala - miały miejsce zamieszki na tle religijnym. Sprawa dotyczyła konfliktu muzułmańsko - chrześcijańskiego. O sytuacji dowiedziałam się wieczorem, po powrocie ze spotkania z pewnym imamem. Ani on, ani ja nie wiedzieliśmy, że w tym samym czasie, kiedy rozmawialiśmy, w innej części miasta, muzułmanie palili kościoły i wybijali szyby w samochodach....

W całej tej historii niebywałe wydaje się źródło zamieszek. Otóż wszystko zaczęło się kilka dni temu, kiedy dwóch chłopców wyznających odmienną religię sprzeczało się na temat Koranu. Chłopiec wyznający islam powiedział drugiemu chłopcu, że jeśli ten nasika na Koran, to zamieni się w węża. 
14 - letni chrześcijanin przysiągł, że taka sytuacja nie może mieć miejsca i, że może to zwyczajnie udowodnić, jeśli ten drugi da mu Koran. Doszło więc do czegoś co moglibyśmy nazwać zakładem. I tak oto jeden chłopiec wręczył drugiemu Koran, aby ten drugi mógł na niego nasikać. Tak też się stało. O dziwo chłopiec w węża się nie zamienił. Sytuację widział jednak starszy muzułmanin. Podszedł do chłopca i zapytał dlaczego nasikał na Koran, po czym wraz z innymi mężczyznami zabrał chłopca do jego matki. Kobieta, po wysłuchaniu skargi na jej syna powiedziała mężczyznom, że może dać im pieniądze na kupno nowego Koranu. To rozwścieczyło muzułmanów. Zabrali chłopca na policję. Sytuacja miała miejsce w poniedziałek o 9.00 rano. 
Wczoraj po modlitwach grupa muzułmanów pojawiła się pod komendą policji i żądała oddania chłopca w ich ręce. To wywołało początek zamieszek. W efekcie kilka kościołów zostało zaatakowanych: w kościele katolickim wyważono drzwi, podpalono również kościół luterański. Wybito szyby w ok. jedenastu samochodach w tym dwóch policyjnych. Wielu przechodniów zostało rannych....
Szeik Alhad Mussa Salum potępia zamieszki. Uważa, że ta sytuacja nie powinna mieć miejsca i nie powinna być motywowana negatywnymi emocjami. Podkreśla, że islam oznacza pokój i można takie sytuacje  rozwiązywać pokojowo. Zauważa, że ta sprawa dotyczyła dzieci i sprowokowana została przez dzieci, a islam uwzględnia wiek i taka sytuacja nie powinna zakłócać pokoju w kraju.
Osobiście znam region Mbagala, bywałam tam wielokrotnie.  Uważam te przedmieścia za jedno z lepszych miejsc, które każdy, kto chce poznać prawdziwe życie mieszkańców Dar es salaam, powinien zobaczyć. Mam też wielu znajomych, którzy tam mieszkają - chrześcijan i muzułmanów - i oni sami osobiście przeżywają tą sytuację, jednocześnie podkreślając jej absurd. 
Opinie są dość jednoznaczne. Po pierwsze muzułmański chłopiec nie powinien wręczać Koranu. Jeśli jest to dla niego święta księga, to powinien ją chronić. Jak skomentował to jeden z księży: 'jeśli ktoś chciałby rozerwać różaniec, to moim odruchem byłoby ten różaniec ochronić'. Najbardziej absurdalne w tym wszystkim jest to, że zwykły zakład pomiędzy dzieciakami doprowadził do takich konsekwencji.
Podczas pobytu w Dar zauważyłam pewną różnicę pomiędzy muzułmanami i muzułmanami. Rozmawiałam na ten temat głównie z szyitami, których korzenie sięgają Pakistanu bądź Syrii. Wykształconych, prawdziwych muzułmanów o czystej wierze określają oni mianem 'koja'. Owi muzułmanie podkreślają, że bardzo często "ci lokalni" nie są do końca świadomi swojej religii. Nie znają dobrze Koranu, mieszają islam z lokalnymi tradycjami i nie postępują dokładnie tak jak muzułmanin postępować powinien. Po tych słowach przypomniał mi się jeden muzułmanin, którego widziałam właśnie w Mbagala. Chłopak miał na głowie tradycyjne muzułmańskie nakrycie, a na szyi zawieszony chrześcijański różaniec. I bynajmniej nie była to demonstracja dialogu religijnego, ale raczej objaw ignorancji. Oczywiście nie oznacza to, że każdy lokalny muzułmanin wyznaje swoją religię w nieprawidłowy sposób. Cała ta kwestia różnic między muzułmanami w Dar wymaga znacznie większej uwagi i głębszego zbadania.
Wczorajsza sytuacja ponownie utwierdza mnie jednak w przekonaniu, że przez takie zachowania, muzułmanie jeszcze długo będą musieli szukać argumentów obalających oskarżenia, że islam to religia przemocy. Nie należy wrzucać wszystkich muzułmanów do jednego worka. Wczorajsze zamieszki są potępiane nie tylko przez chrześcijan, ale również muzułmanów. W Mbagala doszło do zamieszek, w innych częściach miasta muzułmanie i chrześcijanie w dalszym ciągu robią ze sobą interesy, jedzą razem śniadanie i grają w kosza...

wtorek, 9 października 2012

Rozmowy przy Kilimanjaro Beer ;)

Moni:         Pewnego dnia zostaliśmy zatrzymani przez policję. Oczywiście pytali, pytali, ale co to nawet nie pamiętam...no bo jak Cię zatrzymują co chwila bez sensu, to przestajesz słuchać co mówią. Więc zakładam, że policjantka (bo to była policjantka) pytała skąd jesteśmy itp. Oczywiście odpowiadaliśmy zdawkowo, wiedzieliśmy przecież, że chodzi o łapówkę. Po pewnym czasie policjantka jednak pyta nas "Przepraszam, mogę poprosić wodę?"....??!!
Ojciec A:      No co się dziwisz? Jak stoją tak i łapią cały dzień i nikt nawet nie zadba o wodę dla nich...
Ojciec G:     Ee to jeszcze nic. Ja byłem bardziej zdziwiony, jak wracałem z Moshi. Zatrzymali mnie rzecz jasna. Popytali, pooglądali samochód. Po czym uprzejmie zapytali "Przepraszamy, czy możemy dostać mleko?"...??!! Zdziwiło mnie to, bo przygotowane miałem pieniądze!!
Ojciec A:     No co się dziwisz? Region Masajów, tam wszyscy chcą mleko.
Moni:         Ale najlepsi to i tak są ci na czarno ubrani z Nairobi (Kenia). Oni jak zatrzymują to nawet nie musisz prawa jazdy wyciągać, ani nawet z nimi rozmawiać. Wyciągasz odliczoną gotówkę, to jest 200 KSH (ok. 8 zł), odsuwasz szybę i płacisz.
Ojciec A:     A co jeśli nie mam odliczonej gotówki? Więcej im nie dam.
Moni:          Spokojnie. Wydadzą Ci. Zawsze wydają...
Wszyscy:    ??!!
Ojciec A:    Ehh, bo to wszystko przez to, że stoją oni całymi dniami i nic nie mają do roboty. To zatrzymują. Żeby chociaż jakieś ćwiczenia mieli. Nic dziwnego, że w drogówce wszyscy tacy grubi.
Ojciec G:   Nooo! U nas w Nairobi, jak widzimy chudą policjantkę to od razu wiemy, że dopiero co się przyjęła...

wtorek, 2 października 2012

ulicami miasta...

Od początku mojego pobytu w Dar trasa, którą chodzę do pracy, nie zmieniła się. Jest już dla mnie tak utartym szlakiem, że niemal za każdym razem jestem w stanie przewidzieć kogo za chwilę spotkam na drodze. I tak oto w pierwszej kolejności chłopak czekający przy motorze na chętnego do podwiezienia piechura (oczywiście nie za darmo) - początkowo cały czas oferował mi swoje usługi, teraz tylko pozdrawia. Następnie trzech chłopców przy przejściu dla pieszych, pełniących rolę "porządkowych". Stoją ze znakiem STOP i zatrzymują samochody, aby piesi mogli przejść na drugą stronę. Ci chłopcy to dopiero było wyzwanie. Poważne miny, bo poważna praca. Codziennie przechodząc przez przejście dla pieszych uśmiechałam się do nich i wołałam "Mambo". Jeden zawsze twardo mnie ignorował, drugi był obojętny na wszystko dookoła, trzeci natomiast nieśmiało się do mnie uśmiechał. Dzień po dniu nie poddawałam się i niesamowite było to, że codziennie schemat się powtarzał. W końcu przełom! Cała trójka na "Mambo" z szerokim uśmiechem odpowiedziała "Poa". Cóż za piękny początek dnia :) Potem spotykam pana w niebieskiej kurtce, który idzie z naprzeciwka, zawsze z zaciągniętym kapturem na głowie. Potem jest biegacz - rastaman; następnie ochroniarz, z którym zawsze zamieniam kilka słów; no i na koniec wspomniany już przeze mnie muzułmanin. 
Cała ta sytuacja wydaje się być sielankowym spacerkiem z domu do pracy... I tak w zasadzie jest. Cały ten spacer ma jednak drugie dno. Jest to ciągła świadomość niebezpieczeństwa, które na mnie czyha na trasie którą idę. 
Otóż to co warte jest wzmianki, to ciągłe niebezpieczeństwo rabunku, którego można paść ofiarą . 
Kwestia kradzieży jest tu bardzo powszechna, szczególnie wśród "białych" rezydentów Dar Es Salaam. Nie ma co ukrywać, że bardzo często to właśnie oni padają ofiarą rabunku. Na facebooku została założona nawet strona ofiar wszelkiej maści przestępstw w Dar Es Salaam: "I've been a victim of a crime in Dar",  gdzie ofiary napadów dzielą się swoimi doświadczeniami. Obecnie jest już 184 członków i liczba wciąż rośnie.
Znalazłam tam ciekawy wpis dotyczący porad jak zachowywać się na ulicy, aby ograniczyć ryzyko stania się ofiarą rabunku. Podpisuję się pod tym obiema rękami, bo sama staram się przestrzegać wszystkich tych zasad i są one jak najbardziej przydatne:
1. Kiedy jesteśmy w samochodzie i stoimy na światłach, nie należy otwierać okien. Dotyczy to jazdy własnym samochodem, jak i taksówką. Jeśli taksówkarz nie zamyka okien i nie blokuje drzwi, należy tego od niego zażądać, jeśli w dalszym ciągu nie wyraża zgody, warto zmienić taksówkę.
2. Dobrze jest jeździć taksówkami poleconymi przez zaufanych znajomych i w razie potrzeby dzwonić konkretnie do tych taksówkarzy. Dość ryzykowne jest wsiadać do pierwszej lepszej taksówki, szczególnie nie oznakowanej. Obecnie w Dar dość popularna stała się nowa forma rabunku - porywanie w nieoznakowanych taksówkach klientów, wożenie ich po mieście i zmuszanie do wybrania wszystkich pieniędzy z bankomatów, z wszystkich kart jakie ofiara posiada.
Warto też zwrócić uwagę, jeśli taksówkarz dzwoni do kogoś podczas jazdy. Szczególnie jeśli widzi on, że mamy dobry telefon, dużo pieniędzy lub laptop. Dlatego też
3. Podczas jazdy samochodem, taksówką lub tym bardziej bajaj, nie wolno mieć na widoku żadnych toreb, komórek, laptopów....
4. Idąc na piechotę należy trzymać się jak najdalej od drogi. Telefon schowany, najlepiej nie chodzić z laptopem czy aparatem. Jeśli niesiemy torbę, należy ją trzymać po stronie przeciwnej niż ruch uliczny.
Co istotne. Może się wydawać, że posiadając torbę, którą łatwo ściągnąć z ramienia lub wyrwać z ręki, bardziej ryzykujemy - lepiej więc mieć torbę przewieszoną na bok, lub mocno przymocowaną. Ostatnie przypadki pozwalają mi jednak poddać w wątpliwość tą metodę. Otóż zazwyczaj złodzieje dokonują napadów podczas jazdy samochodem lub motorem. To nie jest biegnący złodziejaszek, który jak mu się nie uda, to biegnie dalej. Ci złodzieje, jak złapią za torbę to nie puszczają. Upartość ofiary może więc (aczkolwiek nie musi) zakończyć się następująco: albo ręka zostanie pocięta maczetą/nożem jeśli ofiara nie puści torby; albo ofiara będzie ciągnięta za odjeżdżającym samochodem, dopóki sama nie uwolni się z własnego bagażu. Nie warto więc ryzykować życiem dla kilku dokumentów i komórki (swoją drogą warto wszelkie dokumenty mieć zawsze skserowane). Lepiej więc ograniczać noszenie dóbr osobistych przy sobie. Ja osobiście stosuję metodę noszenia przy sobie tylko tego co wiem, że mogę stracić i płakać specjalnie nie będę. Poza tym noszę torbę, z której łatwo się uwolnić. Dzięki temu złodzieje wezmą co chcą, szczęśliwi odjadą, a ja zostanę goła i wesoła, ale z dużą szansą przeżycia.
Ponadto wszystkie inne metody, które tu wymieniłam również osobiście stosuję. Sama mam nawyk stosowania tych metod w taki sposób, że nawet nie zastanawiam się nad pewnymi czynnościami. Np. idąc do pracy ruch uliczny mam po lewej stronie, ale w pewnym momencie, przechodząc przez jezdnię ruch mam po prawej stronie. W czasie zmieniania strony bardzo szybko i płynnie zmieniam położenie torebki. Robię to tak odruchowo, że nawet nie zastanawiam się nad tą czynnością. I przede wszystkim należy to robić bardzo  subtelnie. Nerwowe przekładanie czy rozglądanie się tylko prowokuje potencjalnych złodziei. Skoro tak bardzo coś chowamy, tzn. że mamy coś wartościowego. Należy więc być zawsze pewnym siebie, ruchy mieć pewne, szybkie, płynne, wykonywane niemal nieświadomie z dużą dozą obojętności.
Dlaczego to opisuję? Przede wszystkim nie jestem afroentuzjastką, staram się być realistką. Dar jest miastem pełnym kontrastów. W porównaniu do innych miast Afryki jest w miarę bezpieczne. Problem polega jednak na tym, że nie ma tutaj czegoś takiego jak prewencja, jak szybki i sprawny wymiar sprawiedliwości. Jeśli jesteś napadnięty, idziesz na policję, czekasz na spisanie raportu... czasami nie możesz się doczekać, bo osoba, która obsługuje komputer dzisiaj ma wolne. Jeśli jesteś ranny, nie pomogą ci w szpitalu, dopóki nie masz raportu z komendy policji... i tak koło absurdu się toczy ...
Policja nawet jeśli złapie złodzieja, wypuszcza go bardzo szybko, czasem nawet na drugi dzień. Dlatego też bardzo często społeczeństwo samo wymierza tutaj sprawiedliwość...na ulicy. Nie ma jednak pewności, że ci ludzie zareagują np. w sytuacji, kiedy ty będziesz potrzebować pomocy. Czasami więc reakcja miejscowych jest zadziwiająca. Potrafią przyblokować samochód, wywlec złodzieja na ulicę i niemal zlinczować (warto więc być ostrożnym kiedy oskarżamy kogoś o kradzież). Czasami jednak na oczach kilkudziesięciu świadków zostaniesz obrabowany i nikt nic nie zrobi, bo każdy boi się o własne życie.
Nie warto jednak żyć w ciągłym strachu, który paraliżuje i nie pozwala na normalne funkcjonowanie. Trzeba być realistą, zdrowo myślącym, świadomym mieszkańcem miasta: nie prowokować, nie chodzić samemu wieczorami, nie afiszować się z dobrami materialnymi.
Nie zawsze to pomaga. Bo jak ktoś chce okraść, to znajdzie sposób. Ale w każdym miejscu na świecie trzeba mieć głowę na karku. Również ja  mogę ją stracić pewnego dnia: popełnię błąd, sprowokuję, mogę mieć pecha...
Kiedy jedziemy do innego kraju, kiedy uczymy się miejscowej kultury, nabywamy nie tylko wiedzy dotyczącej folkloru, ale też wiedzy dotyczącej faktycznego funkcjonowania w tej kulturze. Czasami przetrwania w niej. Bo kultura to również (albo przede wszystkim) ulice miasta. Bardzo często są to ulice znacznie różniące się od tych, które my znamy w naszym mieście, które np. ja znam w Krakowie - mieście, gdzie mogłam wyjść do parku i na ławeczce spokojnie popracować na moim laptopie...

piątek, 28 września 2012

Porozmawiajmy...

Co się stało, że zaledwie trochę po ponad miesiącu czasu tempo mojego życia w Dar wzrosło do tego porównywalnego w Polsce. Kilka dni temu pierwszy raz od przyjazdu poirytowałam się w związku z poczuciem, że nie wiem w co mam ręce włożyć. Było to dla mnie o tyle zastanawiające, że wg mnie nie robiłam nic nowego i absorbującego. Ot, biblioteka przez kilka godzin dziennie, którą w dalszym ciągu przygotowuję do - nazwijmy to - użytkowania.
Doszła szkoła. Ale 45 min. dziennie jest praktycznie nieodczuwalne....
Zastosowałam metodę porównawczą i sięgnęłam wstecz, przypominając sobie pierwsze dni mojego pobytu.
Młodzież.
Początkowo mój pobyt wzbudzał ciekawość, ale nic poza tym. Wszyscy, którzy przechodzili koło biblioteki zerkali w moja stronę, czasami nieśmiało się uśmiechali, ale potem szli do miejsca docelowego. Z czasem jednak sytuacja zaczęła się zmieniać. Wystarczyło, że pojawił się jakiś śmiałek, który po pozdrowieniu odważył się podejść i porozmawiać. Zwykła ciekawość: jak mam na imię, skąd pochodzę, co tu robię, co robię w Polsce, ile zamierzam być w Dar...Potem ja staram się dowiedzieć coś o moim rozmówcy. I tak od słowa do słowa rozmowa  rozkręca się i schodzi na temat marzeń, planów, problemów, nadziei....historii, geografii i religii...
Potem ten sam śmiałek przyprowadza kolegę i rozmowa zaczyna się od nowa. W międzyczasie jakaś głowa wychyla się zza framugi i słucha o czym rozmawiamy, w końcu uśmiechnięta postać pokazuje się w całości i nieśmiało dołącza do reszty. I tak codziennie. Mniej więcej co 20 - 30 min. pojawia się jakiś chłopak, żeby przywitać się i porozmawiać. Rozmowa trwa godzinę, czasem nawet dłużej. W międzyczasie przyjdzie inny uczeń i poprosi o naukę języka. Przecież nie odmówię. Jedna godzina to nic wielkiego, a skoro pomoże, to czemu nie? I tak po całym dniu zamykam bibliotekę, w której prawie nie tknęłam książek....

wtorek, 25 września 2012

Widzimy drzazgę w cudzym oku...

O tym, że są jakieś "zamieszki" w Afryce dowiedziałam się z ... Polski. Nie za bardzo jednak orientowałam się o jakie zamieszki chodzi i gdzie. Żyłam w całkowitej sielance i pełnej nieświadomości, że ponoć czyha na mnie niebezpieczeństwo ze strony muzułmanów...
O przyczynie zamieszek natomiast dowiedziałam się od ... muzułmanki. Byłam na spotkaniu z kobietą, która jest szyitką. Spotkanie odbyło się w ramach moich badań. Przez trzy godziny rozmawiałyśmy o islamie i chrześcijaństwie. Ta muzułmanka jest bardzo dobrze wykształconą kobietą, chłonną wiedzy o chrześcijaństwie i posiadającą sporo wiadomości na temat Biblii, którą czytała. Rozmowa skupiła się na tym, co wspólne między chrześcijaństwem i islamem, a w ramach potwierdzenia jej podejścia do dialogu międzyreligijnego pokazała mi książkę o dialogu między chrześcijaństwem i islamem...
I to właśnie ona, zupełnie między wierszami, powiedziała mi co się dzieje na świecie.

Nie oglądam tutaj wiadomości, nie dotarły więc do mnie informacje, że po 11 września w rocznicę zamachu na WTC, "reprezentanci" chrześcijaństwa i Stanów Zjednoczonych ponownie upamiętnili śmierć ofiar zamachu w sposób budzący wiele kontrowersji. 
Znane nam już było palenie Koranu, teraz postanowiono opublikować film ośmieszający proroka Mahometa. Oczywistym był fakt, że rozpoczną się zamieszki. I rozpoczęły się. Jako, że przebywam w Dar Es Salaam - mieście w połowię muzułmańskim, bliscy byli ciekawi co się dzieje u mnie. Ano nic się nie dzieje. Jedyną informację o reakcji muzułmanów na film obrażający uczucia religijne otrzymałam z gazety. W ostatni piątek muzułmanie, dzień po tym jak Muzułmańska Rada Krajowa w Tanzanii (Bakwata) zażądała od rządu zablokowania filmu, który obraża uczucia religijne, odbyła się w jednej z dzielnic Dar Es Salaam - Kidongo Chekundu - demonstracja muzułmanów. Demonstranci żądali od rządu zamknięcia amerykańskiej i izraelskiej ambasady w Dar Es Salaam, jak również wstrzymania importu dóbr płynących z tych państw do Tanzanii. Muzułmanie bowiem są w pełni przekonani, że oba państwa sfinansowały film. Przywódca demonstracji, szeik Issa Ponda powiedział, że demonstracja nie zostanie wstrzymana, dopóki rząd Tanzanii nie zamknie ambasady USA. Demonstracja odbywała się w zamkniętym i otoczonym  przez policję miejscu. Muzułmanów jednak wciąż przybywało i w końcu policja przestała panować nad grupą protestujących. Nie doszło jednak do żadnych zamieszek. Demonstracja była pokojowa. 

I tyle w kwestii niebezpieczeństwa płynącego ze strony "rozwścieczonych muzułmanów". Inne państwa niestety nie mogą się poszczycić takim biegiem wydarzeń. Muzułmanie sami sobie szkodzą reagując agresją na obrazę ich uczuć religijnych. W ten sposób jedynie potwierdzają i tak już mocno wyrobioną opinię na temat tego, że islam jest religią przemocy. Ale to nie jest prawda. Media nie będą wspominać o pokojowych demonstracjach, bo na takie informacje nie ma popytu. Z TV dowiemy się więc, że muzułmanie wybiegli na ulicę, zabijali, palili, plądrowali. Nie docierają do nas głosy ze strony muzułmanów, nawołujące do wstrzymania przemocy i szerzenia kłamliwych i prowokujących informacji o innej religii. Nie usłyszymy głosu muzułmanki, która siedząc w domu opowiada o dialogu między religiami, z pogardą w głosie wspomina o Talibach i z głębokim smutkiem skarży się na niesprawiedliwość wynikającą z filmu, który kreuje zły wizerunek jej religii. Ja siedziałam naprzeciwko niej i czułam wstyd jako przedstawicielka chrześcijaństwa, w imieniu którego jacyś radykałowie czuli się upoważnieni obrażać uczucia muzułmanów. Nie podpisuję się pod tymi "chrześcijanami", tak, jak większość muzułmanów nie podpisuje się pod "muzułmanami", którzy szerzą przemoc. 
I zanim ocenimy muzułmanów jako tych, którzy wiecznie przemocą i zamieszkami reagują na obrazę ich uczuć religijnych, pozwolę sobie przypomnieć sierpień 2010 r., kiedy to przed Pałacem Prezydenckim "obrońcy krzyża" i ich "przeciwnicy" demonstrowali swoje stanowiska. I wszyscy wiemy, że demonstracje te bardzo daleko odbiegały od pokojowych. Skoro w Polsce katolickiej chrześcijanin potrafi stanąć naprzeciw chrześcijanina, to jakim prawem ten chrześcijanin będzie oceniał charakter religii muzułmańskiej? Daną religię reprezentują konkretni ludzie z własnymi słabościami. Zanim więc ocenimy kogoś, najpierw spójrzmy na siebie, jako reprezentanta własnej wiary.
Codziennie mijam na chodniku setki muzułmanów, wielu z nich kłania mi się, macha i pozdrawia. Szczególnie jeden starszy pan, który codziennie siedzi przy swoim stoliku z produktami, które sprzedaje. Na nosie zawsze ciemne okulary. Codziennie o tej samej porze mijam go i kiedy on mnie widzi, już z daleka unosi swoją dłoń i machamy do siebie z odległości ok. 50 metrów. Widzę tylko dłoń i szeroki usmiech...i te ciemne okulary. I w tym momecie, wszelkie odłamy, różnice, filmy i demonstracje nie mają znaczenia. Bo ten moment, kiedy muzułmanin macha do chrześcijanki jest dla mnie najlepszym dowodem na dialog międzyreligijny.