piątek, 28 września 2012

Porozmawiajmy...

Co się stało, że zaledwie trochę po ponad miesiącu czasu tempo mojego życia w Dar wzrosło do tego porównywalnego w Polsce. Kilka dni temu pierwszy raz od przyjazdu poirytowałam się w związku z poczuciem, że nie wiem w co mam ręce włożyć. Było to dla mnie o tyle zastanawiające, że wg mnie nie robiłam nic nowego i absorbującego. Ot, biblioteka przez kilka godzin dziennie, którą w dalszym ciągu przygotowuję do - nazwijmy to - użytkowania.
Doszła szkoła. Ale 45 min. dziennie jest praktycznie nieodczuwalne....
Zastosowałam metodę porównawczą i sięgnęłam wstecz, przypominając sobie pierwsze dni mojego pobytu.
Młodzież.
Początkowo mój pobyt wzbudzał ciekawość, ale nic poza tym. Wszyscy, którzy przechodzili koło biblioteki zerkali w moja stronę, czasami nieśmiało się uśmiechali, ale potem szli do miejsca docelowego. Z czasem jednak sytuacja zaczęła się zmieniać. Wystarczyło, że pojawił się jakiś śmiałek, który po pozdrowieniu odważył się podejść i porozmawiać. Zwykła ciekawość: jak mam na imię, skąd pochodzę, co tu robię, co robię w Polsce, ile zamierzam być w Dar...Potem ja staram się dowiedzieć coś o moim rozmówcy. I tak od słowa do słowa rozmowa  rozkręca się i schodzi na temat marzeń, planów, problemów, nadziei....historii, geografii i religii...
Potem ten sam śmiałek przyprowadza kolegę i rozmowa zaczyna się od nowa. W międzyczasie jakaś głowa wychyla się zza framugi i słucha o czym rozmawiamy, w końcu uśmiechnięta postać pokazuje się w całości i nieśmiało dołącza do reszty. I tak codziennie. Mniej więcej co 20 - 30 min. pojawia się jakiś chłopak, żeby przywitać się i porozmawiać. Rozmowa trwa godzinę, czasem nawet dłużej. W międzyczasie przyjdzie inny uczeń i poprosi o naukę języka. Przecież nie odmówię. Jedna godzina to nic wielkiego, a skoro pomoże, to czemu nie? I tak po całym dniu zamykam bibliotekę, w której prawie nie tknęłam książek....

wtorek, 25 września 2012

Widzimy drzazgę w cudzym oku...

O tym, że są jakieś "zamieszki" w Afryce dowiedziałam się z ... Polski. Nie za bardzo jednak orientowałam się o jakie zamieszki chodzi i gdzie. Żyłam w całkowitej sielance i pełnej nieświadomości, że ponoć czyha na mnie niebezpieczeństwo ze strony muzułmanów...
O przyczynie zamieszek natomiast dowiedziałam się od ... muzułmanki. Byłam na spotkaniu z kobietą, która jest szyitką. Spotkanie odbyło się w ramach moich badań. Przez trzy godziny rozmawiałyśmy o islamie i chrześcijaństwie. Ta muzułmanka jest bardzo dobrze wykształconą kobietą, chłonną wiedzy o chrześcijaństwie i posiadającą sporo wiadomości na temat Biblii, którą czytała. Rozmowa skupiła się na tym, co wspólne między chrześcijaństwem i islamem, a w ramach potwierdzenia jej podejścia do dialogu międzyreligijnego pokazała mi książkę o dialogu między chrześcijaństwem i islamem...
I to właśnie ona, zupełnie między wierszami, powiedziała mi co się dzieje na świecie.

Nie oglądam tutaj wiadomości, nie dotarły więc do mnie informacje, że po 11 września w rocznicę zamachu na WTC, "reprezentanci" chrześcijaństwa i Stanów Zjednoczonych ponownie upamiętnili śmierć ofiar zamachu w sposób budzący wiele kontrowersji. 
Znane nam już było palenie Koranu, teraz postanowiono opublikować film ośmieszający proroka Mahometa. Oczywistym był fakt, że rozpoczną się zamieszki. I rozpoczęły się. Jako, że przebywam w Dar Es Salaam - mieście w połowię muzułmańskim, bliscy byli ciekawi co się dzieje u mnie. Ano nic się nie dzieje. Jedyną informację o reakcji muzułmanów na film obrażający uczucia religijne otrzymałam z gazety. W ostatni piątek muzułmanie, dzień po tym jak Muzułmańska Rada Krajowa w Tanzanii (Bakwata) zażądała od rządu zablokowania filmu, który obraża uczucia religijne, odbyła się w jednej z dzielnic Dar Es Salaam - Kidongo Chekundu - demonstracja muzułmanów. Demonstranci żądali od rządu zamknięcia amerykańskiej i izraelskiej ambasady w Dar Es Salaam, jak również wstrzymania importu dóbr płynących z tych państw do Tanzanii. Muzułmanie bowiem są w pełni przekonani, że oba państwa sfinansowały film. Przywódca demonstracji, szeik Issa Ponda powiedział, że demonstracja nie zostanie wstrzymana, dopóki rząd Tanzanii nie zamknie ambasady USA. Demonstracja odbywała się w zamkniętym i otoczonym  przez policję miejscu. Muzułmanów jednak wciąż przybywało i w końcu policja przestała panować nad grupą protestujących. Nie doszło jednak do żadnych zamieszek. Demonstracja była pokojowa. 

I tyle w kwestii niebezpieczeństwa płynącego ze strony "rozwścieczonych muzułmanów". Inne państwa niestety nie mogą się poszczycić takim biegiem wydarzeń. Muzułmanie sami sobie szkodzą reagując agresją na obrazę ich uczuć religijnych. W ten sposób jedynie potwierdzają i tak już mocno wyrobioną opinię na temat tego, że islam jest religią przemocy. Ale to nie jest prawda. Media nie będą wspominać o pokojowych demonstracjach, bo na takie informacje nie ma popytu. Z TV dowiemy się więc, że muzułmanie wybiegli na ulicę, zabijali, palili, plądrowali. Nie docierają do nas głosy ze strony muzułmanów, nawołujące do wstrzymania przemocy i szerzenia kłamliwych i prowokujących informacji o innej religii. Nie usłyszymy głosu muzułmanki, która siedząc w domu opowiada o dialogu między religiami, z pogardą w głosie wspomina o Talibach i z głębokim smutkiem skarży się na niesprawiedliwość wynikającą z filmu, który kreuje zły wizerunek jej religii. Ja siedziałam naprzeciwko niej i czułam wstyd jako przedstawicielka chrześcijaństwa, w imieniu którego jacyś radykałowie czuli się upoważnieni obrażać uczucia muzułmanów. Nie podpisuję się pod tymi "chrześcijanami", tak, jak większość muzułmanów nie podpisuje się pod "muzułmanami", którzy szerzą przemoc. 
I zanim ocenimy muzułmanów jako tych, którzy wiecznie przemocą i zamieszkami reagują na obrazę ich uczuć religijnych, pozwolę sobie przypomnieć sierpień 2010 r., kiedy to przed Pałacem Prezydenckim "obrońcy krzyża" i ich "przeciwnicy" demonstrowali swoje stanowiska. I wszyscy wiemy, że demonstracje te bardzo daleko odbiegały od pokojowych. Skoro w Polsce katolickiej chrześcijanin potrafi stanąć naprzeciw chrześcijanina, to jakim prawem ten chrześcijanin będzie oceniał charakter religii muzułmańskiej? Daną religię reprezentują konkretni ludzie z własnymi słabościami. Zanim więc ocenimy kogoś, najpierw spójrzmy na siebie, jako reprezentanta własnej wiary.
Codziennie mijam na chodniku setki muzułmanów, wielu z nich kłania mi się, macha i pozdrawia. Szczególnie jeden starszy pan, który codziennie siedzi przy swoim stoliku z produktami, które sprzedaje. Na nosie zawsze ciemne okulary. Codziennie o tej samej porze mijam go i kiedy on mnie widzi, już z daleka unosi swoją dłoń i machamy do siebie z odległości ok. 50 metrów. Widzę tylko dłoń i szeroki usmiech...i te ciemne okulary. I w tym momecie, wszelkie odłamy, różnice, filmy i demonstracje nie mają znaczenia. Bo ten moment, kiedy muzułmanin macha do chrześcijanki jest dla mnie najlepszym dowodem na dialog międzyreligijny.


środa, 19 września 2012

Biały zawsze jest bogaty, a Czarny dziki...

Obustronna relacja Polska - Tanzania, na drodze świadomości istnienia tego drugiego kraju i sposobu jego funkcjonowania, jest bardzo słaba. Nie byłam zaskoczona brakiem wiedzy moich bliższych i dalszych znajomych na temat Tanzanii, nie byłam również zaskoczona brakiem wiedzy tych drugich na temat Polski.  Jednak, jako, że o pierwszym przypadku wspominałam już w pierwszym poście, o drugim wspomnę teraz. Z dużym zrozumieniem podchodziłam do wielu pytań dotyczących Polski. Niemniej wielkim zaskoczeniem były pytania typu "czy Polska jest tam gdzie USA"? Ale nie o geografii tutaj chciałam pisać.
Otóż chciałam pisać o stereotypach. Okazuje się bowiem, że nie tylko Zachód (pisząc "Zachód" oczywiście generalizuję) kojarzy Afrykę z dzikością, biedą, głodem, malarią, zabijaniem..... ale również Afrykanie mają swoje wyobrażenie na temat Zachodu i kojarzą tą część świata z dobrobytem, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Jeśli jesteś biały, to jesteś bogaty.
Kilka dni temu odwiedziła mnie w placówce znajoma Polka, mieszkająca w Tanzanii ponad dwa lata. Świetnie mówi w suahili i podczas jej rozmowy z trenerem miejscowych koszykarzy poruszony został temat "bogactwa białych". Otóż ów trener nie był w stanie uwierzyć, że w Polsce mieszkają biedni ludzie. Tym bardziej był zdziwiony, że w naszym kraju funkcjonuje jednostka osadnicza zwana wsią, ba! nie mógł uwierzyć, że takie jednostki zajmują w Polsce mniej więcej  40%. Nie ma takiej opcji. Przecież wszyscy biali są bogaci.  Koleżanka bardzo ładnie mu to wyjaśniła: oczywiście, że uważa, iż wszyscy biali są bogaci, bo tylko takich w Afryce widzi. Nigdy nie zobaczy biednego białego, bo takiego na przylot do Afryki po prostu nie stać. Trener popatrzył się na mnie i zapytał czy to prawda? Czy rzeczywiście w Polsce są wsie, a ludzie pracują w polu. Powiedziałam, że tak, że sama osobiście pracowałam w polu. Kazał pokazać mi dłonie. Niestety moje dłonie nie wyglądają jak dłonie pracownika fizycznego (argument, że pracowałam jak byłam młodsza do niego nie przemawiał). Pobiegłam po komputer. 'Zgooglowałyśmy' polską wieś w internecie i pokazałyśmy mu zdjęcia. Nie wiem kto miał bardziej zszokowaną minę: on kiedy zobaczył, że mamy krowy i je doimy, czy ja, kiedy zobaczyłam jego autentyczne zaskoczenie. Trener był w kompletnym szoku: że mamy ziemniaki, że w Polsce są wykopki, że nasze jedzenie jest "nasze" - z naszych drzew, pól i zwierząt, a nie w 100 % importowane. Po obejrzeniu tych zdjęć, trener uwierzył i z pełnym szacunkiem podał nam dłoń .
Ja natomiast długo jeszcze dochodziłam do siebie, nie wierząc, że ludzie żyją w tak totalnej nieświadomości. Stereotypy do dnia dzisiejszego mają niesamowitą żywotność. Puentą niech będą słowa mojej koleżanki: "Kiedy za każdym razem Afrykanie dziwią się, że biali mogą być biedni odpowiadam: nie martwcie się, my też w dalszym ciągu sądzimy, że mieszkacie na drzewach". ;)

poniedziałek, 17 września 2012

Zmiażdżyć Twoje serce...


Bagamoyo to fascynujące miasto. Kolejne, w którym spotykają się ze sobą Afrykanie, Arabowie, Hindusi i Europejczycy. Usytuowane ok. 70 km na północ od Dar Es Salaam nad Oceanem Indyjskim, Bagamoyo oczarowało mnie niesamowitym kontrastem pomiędzy pięknymi plażami, a atmosferą bolesnej przeszłości. Znajduje się tutaj muzeum, zawierające między innymi archiwalne dokumenty dotyczące niewolnictwa w Bagamoyo. Do dzisiaj zresztą żyją w tym mieście potomkowie niewolników.

Bagamoyo zostało założone w XVIII w., a już w XIX w. stało się jednym z najważniejszych portów handlowych we Wschodniej Afryce, głównie z  powodu zaplecza rolniczego, dostępnych plaż, dobrej lokalizacji dla łodzi  i łatwego dostępu do  Zanzibaru (20 mil morskich). Główny szlak handlowy znajdował się tutaj na długo przed jakimikolwiek szlakami zanzibarskimi. Początkowo handel opierał się głównie na soli i suszonych rybach, jednak z czasem  najważniejszym „towarem”,  poza kością słoniową stali się niewolnicy. Bagamoyo było stacją końcową dla karawan przybywających z daleka... karawan, które przyprowadzały porwanych z rodzinnych stron niewolników. To właśnie oni nadali miastu nazwę  „Bwagamoyo”, które w wolnym tłumaczeniu oznacza „Zmiażdżyć Twoje serce”.
zdjęcie archiwalne



Po dotarciu do Bagamoyo niewolnicy byli przetrzymywani na łodziach w tragicznych warunkach. Dopiero po pewnym czasie zabierano ich na Zanzibar - na targ niewolników.  Wielu umierało jeszcze na statku.
Na Zanzibarze niewolnicy byli sprzedawani do :
- arabskich krajów
- na plantacje goździków na Zanzibarze i Pembie
- na francuskie plantacje trzciny cukrowej na Mauritiusie i Reunion

Już w II. poł. XIX w., każdego roku, 10 tys. karawan przybywających z głębi lądu przekraczało Bagamoyo. Te karawany dostarczały 50 tys. niewolników. W 1880 r . Bagamoyo miało 5 tys. mieszkańców, w tym 1 tys. niewolników!!
zdjęcie archiwalne

Istniały 3 podstawowe kategorie niewolników:
-  niewolnicy domowi
- niewolnicy pracujący na plantacjach
- niewolnicy pracujący na łodzi, rybacy
Ponadto można było również wyróżnić  niewolników:
- mtumwa (niewolnik)– osoba która nie miała prawa działać w swoim imieniu
- washenzi – barbarzyńcy (spoza Bagamoyo)
- wazalia (miejscowi) – niewolnicy urodzeni w Bagamoyo
- ijara – niewolnicy plantacyjni z pewną autonomią, ale musieli płacić czynsz swoim panom
- vibarua – niewolnicy, którzy należeli do biedniejszych właścicieli; byli przez nich wynajmowani innym właścicielom
- mafundi (techniczni) – niewolnicy z różnymi umiejętnościami, np. artyści, rybacy…
- mapandi – strażnicy (np. ochraniali karawany)
- mpagazi – tragarze, wynajmowani np. na długie trasy
- suria – konkubina swojego pana; bardzo często kobiety były domowymi niewolnicami, które jednocześnie świadczyły usługi seksualne dla swoich Panów …

W jednej z książek dostępnych w muzeum, którą można kupić za jedyne 4 zł, możemy przeczytać następujący fragment:
„ (...) Postarajmy się wyobrazić sobie uczucia tych niewolników. Za przykład niech posłuży nam babcia Rufiny Philipo (kobiety mieszkającej w Bagamoyo i znającej bardzo dobrze historię jej rodziny - jej babcia i prababcia były niewolnicami):
Pracujesz ze swoją mamą w polu, gdzieś niedaleko Jeziora Nyasa, niezbyt daleko od twojej rodzinnej wioski. Wiesz, że twoje dzieci są bezpieczne, ponieważ znajdują się pod opieką matek, które pozostały w wiosce. Rozmawiasz  i żartujesz ze swoją matką. Nagle widzisz, że jesteś otoczona przez mężczyzn, których nigdy wcześniej nie widziałaś. Zakładają ci żelazny kołnierz na szyję, związują ręce łańcuchem. Zaczynasz płakać. Twoje serce drży, ciało się trzęsie. Jesteś bita i zmuszana do marszu. Maszerujesz przywiązana łańcuchem do innych.
Nie masz pojęcia, gdzie cię zabierają. Nie widzisz swojej matki. Teraz już wiesz, że stałaś się niewolnicą. Zaczynasz doświadczać na własnej skórze, co to znaczy niewolnictwo. Jesteś zmuszona dźwigać ciężki ładunek kości słoniowej. Dźwigasz go przez długi czas. Cztery miesiące. …Nie wiesz czy Twój mąż żyje, czy twoje dzieci żyją, a jeśli tak, to kto się teraz nimi zajmuje? Teraz uświadamiasz sobie, będąc w kompletnym szoku, że jesteś niewolnicą. …Pewnego dnia przewiązują ci oczy. Nic nie widzisz. Idziesz tylko dlatego, że jesteś przywiązana łańcuchem do innych. Strach wczołguje się do twojego serca. Każą ci się zatrzymać w jakimś głośnym miejscu. Czujesz jak cię popychają, jak jakieś obce ręce dotykają twoje ciało, sprawdzają każdą część twojego ciała. Słyszysz targowanie. Dźwięk pieniędzy. Teraz jesteś własnością człowieka, którego nigdy wcześniej w życiu nie widziałaś. Teraz ten człowiek jest twoim panem. Może ci kazać zrobić wszystko (…)".

zdjęcie archiwalne


Inną historię opowiedziała Buguza Mtelekezo (córka właściciela niewolników):
"(...) Starzy ludzie opowiadali, że pewnego dnia przypłynęli statkiem Arabowie. Mieli jedzenie i słodycze. Zapraszali dzieci do zwiedzenia łodzi. Dzieci weszły na łódź i zaczęły oglądać statek (…) Arabowie bardzo powoli zaczęli odpływać od brzegu. Kiedy dzieci zobaczyły niebezpieczeństwo i zaczęły płakać, Arabowie zaczęli śpiewać i grać na instrumentach, żeby rodzice myśleli, że na łodzi odbywa się zabawa. Ci rodzice nigdy więcej nie zobaczyli swoich dzieci (…)".
zdjęcie archiwalne

Kobieta na zdjęciu to Maria Ernestina, ostatnia znana niewolnica, zmarła w 1974 r.  Maria została porwana razem z jej matką przez handlarzy niewolnikami w 1890, w dzisiejszej Demokratycznej Republice Konga. Po kilku miesiącach niewolnicy przybyli do Bagamoyo. Handel niewolnikami był już wtedy nielegalny. Niemieckie autorytety w Bagamoyo skonfiskowały jeńców i dziewczynka o imieniu Maria została podarowana niemieckiej rodzinie. Uciekła do katolickiej misji. Przez wiele lat żyła w mieście, w którym dożyła sędziwego wieku - zakłada się, że ponad 100 lat - zmarła 8 grudnia 1974 r.

Walka przeciwko niewolnictwu rozpoczęła się w zachodniej Europie i USA ok. 1750. Prowadzono kampanie dla ich całkowitej likwidacji. Kampania stała się formą ruchu politycznego, który  miał na celu uczynienie handel niewolnikami nielegalnym. Ruch pociągnął za sobą wielu naśladowców i uczynił handel niewolnikami nielegalnym w wielu krajach:
- Wielka Brytania dla swoich kolonii: Akt o handlu niewolnikami (Slave Trade Act - 1807) oraz Akt o zniesieniu niewolnictwa (Slavery Abolition Act - 1833)
- Francja dla francuskich kolonii: Dekret o zniesieniu niewolnictwa (Decree – Law Schoelcher  - 1848)
- USA: Akt o abolicji (13 poprawka - 1865)

 W 1888 Niemcy przejęli administrowanie ziemi.  Pod prawem niemieckim niewolnicy mogli uzyskać  wolność :
- przez wykupienie
- przez uwolnienie
- przez decyzję sądu w sprawie o złe traktowanie
Wolność uzyskana w jeden z powyższych sposobów była oficjalnie poświadczana w dokumencie zwanym Akt wolności (Deeds of Freedom).

Bardzo często misjonarze brali pod opiekę byłych niewolników, dzieci i chore osoby. Zazwyczaj prowadzili oni małe szkoły, w których uczyli podstawowych umiejętności: czytania, pisania, liczenia, ale również zajęć domowych (szczególnie dziewczęta, którymi zajmowały się misjonarki).
zdjęcie ar


Bagamoyo to nie tylko miasto niewolników, to również miejsce gdzie zachowały się wartościowe i piękne zabytki architektoniczne, jak na przykład wieża pierwszego kościoła katolickiego na wschodnim wybrzeżu Afryki, wybudowana w 1872 r. Sam kościół był później zdemontowany, ale wieża się zachowała. Przez jedną noc, z 24/25 lutego 1874, spoczywało tutaj ciało Davida Livingstona, które miało być następnie przetransportowane do Londynu. Dlatego też wieżę często określa się mianem „wieży Livingstone’a”.


To co również ujęło moje serce to cmentarz - miejsce pochówku wielu misjonarzy, którzy zmarli na malarię. Wielu było bardzo młodych, mieli trochę ponad 20 lat.







W Bagamoyo znajduje się również miejsce, gdzie dwóch misjonarzy: ojciec Anthony Horner i ojciec Etienne Baur wznieśli 16 lipca 1868 r. pierwszy krzyż na znak rozpoczęcia przez Kościół Katolicki misji na wschodnim wybrzeżu Afryki.
Ten krzyż bardzo często jest celem pielgrzymek miejscowych chrześcijan. 


Zdjęcia archiwalne zostały zrobione w Katolickim Muzeum w Bagamoyo; wszelkie informacje tutaj umieszczone zostały zaczerpnięte z Katolickiego Muzeum w Bagamoyo; cytaty zostały zaczerpnięte z książki Descendants of Former Slaves and Slave Owners tell about Slavery in Bagamoyo/ Department for Antiquities Catholic Museum Bagamoyo.


sobota, 8 września 2012

zagraj mi ...

Każdego popołudnia przed ośrodkiem w Upandze zbierają się chłopaki, żeby pograć na gitarze. Czasami, kiedy mam chwilę wolnego czasu podchodzę do nich, żeby posłuchać jak ćwiczą. Chłopaki mnie już dobrze znają, również dlatego, że gitary przechowywane są w ośrodku, więc bardzo często to ja otwieram im drzwi, kiedy późnym wieczorem odnoszą instrumenty. Czasami przed kolacją siadam na kanapie, biorę gitarę do ręki i przygrywam jakieś polskie piosenki, które pamiętam z czasów, kiedy sama grywałam. Czasami przychodzi wtedy Fr. Fred, siada obok i próbujemy coś razem skomponować.
Wczoraj przed kolacją gitar jeszcze nie było. Siedziałam i czytałam sobie książkę. Dzwonek do drzwi. Otworzyłam i w holu stało z gitarami dwóch dobrze mi już znanych grajków. Widząc ich zażartowałam, że przyszli zagrać mi serenadę. I w tym momencie jeden z drugim podeszli do mnie, stojącej w przejściu, oparli się o ścianę i zaczęli grać i śpiewać piękną, wolną piosenkę w języku kiswahili. Oniemiałam. Żałuję, szczerze żałuję, że nie mam jej nagranej. Banalna, krótka historia jednej piosenki...
Atmosfera tamtego wieczoru przypomniała mi jednak inną piosenkę, którą swego czasu namiętnie słuchałam, więc umieszczam w ramach rekompensaty.
Maurice Kirya "Malaika"

("Malaika" w języku kiswahili oznacza Anioł, ale sama piosenka nie jest śpiewana w tym języku)

niedziela, 2 września 2012

Spacerkiem...


Jeżeli mam już wspomnieć o jakimkolwiek szoku kulturowym, doznanym przeze mnie podczas przyjazdu do Dar, to zdecydowanie zaliczam do niego ruch na drogach.
Jak już wspomniałam, do Upangi chodzę spacerkiem. Ponieważ trasa, którą się poruszam do najkrótszych nie należy, mam czas aby poobserwować tak pieszych jak i kierowców.
Jedno, co mogę stwierdzić, to fakt, że poruszanie się po drogach Dar Es Salaam, to walka o przetrwanie. Usłyszałam wprawdzie komentarze od miejscowych, że prawo jazdy mało kto tu ma (tzn. ma, ale kupione), ale kwestia kierowców nie jest tutaj jedynym problemem…
Przede wszystkim nie istnieje coś takiego, jak chodnik dla pieszych. Tzn. „chodnik” istnieje, ale nie tylko dla pieszych czy rowerów. Po owym „chodniku” mogą również jeździć sobie samochody. Idąc więc (w moim początkowym mniemaniu) „chodnikiem” myślałam, że jestem bezpieczna, dopóki nie ‘zatrąbił mnie’ samochód. Jak się okazało, panowie policjanci zrobili sobie skrót i byli mocno poirytowani, że pomimo ciągłego trąbienia nie zeszłam im z drogi. Żeby było jasne: tutejsze samochody to głównie Toyota pick- up, itp. – nie warto więc za bardzo wchodzić im w drogę. Ponadto, żeby również było jasne, policyjny samochód nie był w tym momencie pojazdem uprzywilejowanym. Pomyślałam sobie jednak „policjanci, to pewnie mogą”. Ależ skąd! Potem zauważyłam, że każdy tak może, jeśli ma na tyle zdolności ‘lawiracyjnych’, by przecisnąć tego typu auto pomiędzy słupkami, rowami i pieszymi.
Używanie klaksonu. Notoryczne: podczas wyprzedzania, omijania, przyśpieszania, sugerowania „zejdź mi z drogi” etc. 
Światła są. I tyle. Rzadko kiedy działają. Ruchem, szczególnie rano, kierują jak mniemam policjanci. Ale współpracę „stróżów ulicznego porządku”  z pieszymi porównałabym do systemu demokracji. Obywatele swoje, a rząd swoje.
Pamiętam, jak w Krakowie policjanci chcieli dać chłopakowi mandat, ponieważ przekroczył ulicę 5 metrów od przejścia dla pieszych. Tutaj piesi przebiegają między samochodami, na dwupasmówce, 5 metrów od policjanta, 10 metrów od przejścia. I nikogo to nie obchodzi. Jak się uda przebiec. Szczęście!
Generalnie sprawa wygląda tak: piesi nie mają żadnych praw na ulicy. To, jak idą i czy dotrą, zależy tylko od tego jak sprytni potrafią być.

P.S
Niestety nie udało mi się zrobić zdjęcia Toyoty pędzącej po chodniku. Nie wiem czy w ogóle mi się uda. Trasa, którą chodzę, to teren, gdzie jest zakaz fotografowania, głównie dlatego, że przy drodze znajdują się ambasady.