Od kilku dni jeden wywiad w tokfm z Wojciechem Tochmanem narobił trochę zamieszania w kwestii Kościoła w Rwandzie w latach 90. Z jakichś powodów osoby podsuwają mi ten wywiad, nie wiem czy w celu oczekiwania na komentarz czy dlatego, że ponieważ zajmuję się Kościołem i Afryką ten temat powinien również i mnie zainteresować. Wcale się też nie zdziwię, jak za kilka miesięcy studenci zapytają mnie o to na zajęciach z konfliktów etnonardowościowych. Nie zamierzam komentować wydarzeń tamtych lat, nie zamierzam rozliczać żadnej ze stron, bo nie mam do tego uprawnień, nie jestem żadnym autorytetem w tej kwestii, ale mogę wyrazić swoją opinię. Ale znowu nie zamierzam opiniować historii, odniosę się jedynie do tego, co wydarzyło się w mediach w Polsce.
Powiem szczerze, że byłam i w dalszym ciągu jestem zniesmaczona całą sytuacją. Kiedy zobaczyłam wywiad pierwszy raz, moja "agresja" skierowana była w stronę pana Tochmana. Sposób w jaki się wypowiadał w moim mniemaniu trochę urągał pozycji reportera. Zanim jednak postanowiłam osądzać z góry, sięgnęłam do książki Tochmana o ludobójstwie w Rwandzie i zapoznałam się z całym materiałem. Moim zdaniem panu Tochmanowi brakuje trochę do Wojciecha Jagielskiego czy Maxa Cegielskiego dlatego, że ci drudzy starają się jednak opisywać rzeczywistość w nieco bardziej obiektywny i chłodniejszy sposób. Może to być jedynie moje własne upodobanie do takiej, a nie innej literatury, pewnie też dlatego, że moje skłonności naukowo/zawodowe powodują, że zaczytuję się głównie w książkach naukowych, choć wcześniej tomami pochłaniałam reportaż. I dlatego teraz pewnie wolę bardziej chłodne, zdystansowane i oparte na faktach relacje, które wzbudzają wiarygodność. Fragmenty o penisach, pochwach, wymiotach w autobusie, do których Tochman sięga w swojej książce mają wzbudzić w czytelniku doświadczenie tamtych chwil w sposób dosłowny, niemal zmysłowy. I autorowi się to udaje. Tochman zresztą otwarcie się do tego przyznaje. Jednak nie wiem czy akurat Polacy, którzy przeżyli własną tragedię zabójstw, gwałtów, mordów, gazów, tortur etc. mogą się jeszcze bardziej najeść nowymi relacjami z dalekiej części świata. Pewnie mogą i wiele z tych opisów wzbudza odrazę, niechęć, szok, a może nawet poczucie analogicznych sytuacji, które spotkały nasz naród. Kiedy byłam w Kigali, w muzeum upamiętniającym ofiary ludobójstwa w Rwandzie, towarzyszyły mi dokładnie takie same uczucia, jak te które towarzyszą w Oświęcimiu. To co mnie jednak najbardziej poruszyło w książce Tochmana, to fakt, że autor nawet opisując rzeczywistość współczesną używa określeń, które adekwatne były w okresie ludobójstwa. I czytając książkę miałam wrażenie, że ta tragedia dzieje się w Rwandzie do tej pory. I gdyby nie fakt, że w Rwandzie byłam i widziałam na własne oczy jak teraz ten kraj wygląda, to pewnie po przeczytaniu książki nigdy nie zdecydowałabym się w tym kraju kiedykolwiek pojawić. Nie porównuje moich przeżyć do doświadczeń Tochmana. Byłam w Rwandzie zaledwie kilka dni, nie przeprowadzałam wywiadów, nie poznałam "drugiego dna rzeczywistości Rwandyjczyków" więc mało wiem. Ale wiem też, że warto coś opisać tak, żeby zostawić czytelnikowi przynajmniej margines na samodzielne przemyślenia. W książce jest fragment, kiedy autor jest świadkiem, jak w autobusie usypiający współpasażer kładzie głowę na ramieniu drugiego. Zaraz po tym opisie jest komentarz, że być może ofiara właśnie opiera się na oprawcy (czy odwrotnie). W ten sposób Tochman narzucił mi interpretację tego wydarzenia. Poinformował, zmusił do świadomości, że wojna w Rwandzie wciąż jest, że w tym momencie w autobusie dzieje się coś złego. Po co mi to? Bo nie chodzi o to, co reporter myślał, tylko jak to nam przedstawił. Ale każdy ma prawo oceniać i opisywać wydarzenia zgodnie z własnym sumieniem. W końcu obserwacji zawsze służy interpretacja. Byłabym jednak niesprawiedliwa, gdybym zarzuciła Tochmanowi, że nie jest obiektywny. I tutaj wrócę do meritum sprawy. Po przeczytaniu książki, jednak łagodniej spojrzałam na wywiad Tochmana w tokfm. A kiedy przeczytałam tłumaczenie reportera, że media do niego zadzwoniły po aferze z acpb. Hoserem, to poukładałam sobie wszystko w głowie. I byłam na siebie zła, że dałam się nabrać. W końcu to media kreują rzeczywistość. Skoro jest afera z Hoserem i Lemańskim to fajnie wyciągnąć na światło dzienne jakieś brudy na jednego z nich. I jakiś dziennikarz przypomniał sobie o książce Tochamna sprzed kilku lat, w której Hoser wspomniany był zaledwie w jednym akapicie. I tak oto, rzec by można, rewolucja zjadła własne dziecko. Wywiad jest jedynie wybiórczym fragmentem całości poglądu, jaki pan Tochman prezentuje. I dowiedzieć się można o tym jedynie po przeczytaniu książki. Otóż jak pokazuje rzeczywistość, w reportażu mamy do czynienia ze zdemaskowaniem księży, ale i oddaniem sprawiedliwości tym księżom, którzy o ofiary walczyli. Ba! siostry zakonne (które jakby nie było, reprezentantkami Kościoła również są) też były ofiarami gwałtów. Gdyby iść tropem mediów, niedługo, jak jakiś polski generał pokłóci się z szeregowcem, ponownie może powrócić kwestia Rwandy i tego, że polscy żołnierze pracujący wtedy dla ONZ również mają na swoim sumieniu bierność czy ucieczkę. Bo i o nich można przeczytać w książce Tochmana. Naiwnie napiszę, że nie rozumiem tego co się stało i jak trzeba być żądnym sensacji, żeby w konflikt Hoser - Lemański wcisnąć na siłę ludobójstwo w Rwandzie. Nie o Tochmana tutaj chodzi, a właśnie o media. Trzeba Kościół rozliczać z tego co robi i nie podważam tego, co Tochman napisał, bo jeśli napisał prawdę, to nie ma co kwestionować. Ale posługiwanie się cierpieniem ludzi z innego kontynentu, których w 1994 roku Polska miała kompletnie w poważaniu, żeby wytknąć Kościołowi w Polsce, kolejne błędy, to dla mnie żenująca zagrywka. Sam wywiad równie nieudany: jest bardzo uogólniający, posługujący się określeniami, które jednoznacznie mają nakierować czytelnika na osąd. Kościół, szatan, ojciec Bashobora. Szatan to nie wymysł Rwandyjczyków, szatan istnieje w świadomości każdego chrześcijanina nawet w Europie. Egzorcyzmy są powszechne nawet w Europie, a ojciec Bashobora jest z Ugandy, a nie Rwandy. Umiejętne jednak wyselekcjonowanie i odpowiednie zestawienie właściwych słów we właściwym kontekście daje wyśmienitą dawkę informacji świetnie manipulujących świadomością przeciętnego czytelnika. Najlepiej jest zrobić szum i pozostawić go bez rzetelnej odpowiedzi. Bo za kilka dni sprawa ucichnie, a nam w głowach pozostanie tylko Rwanda, ludobójstwo, Kościół, Szatan i ojciec Bashobora. I wrócimy do punktu wyjścia, że Kościół jest zły, a Afryka dzika.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz