czwartek, 21 lutego 2013

Tam i z powrotem ... czyli przemyślenia na lotnisku


Po pół roku przebywania w Tanzanii trafiam w przeciągu 24 godzin na międzynarodowe lotniska. I nagle zalewa mnie fala nowoczesnych ludzi, którzy za półlitrową butelkę mineralną płacą 12,00 pln, a za godzinę Internetu 30,00 pln (chyba). Którzy odziani są w najlepszej jakości ubrania, począwszy od czapki, a skończywszy na butach. Którzy tak bardzo uzależnieni są od wszelkiej technologii, że potrafią obsługiwać kilka nowoczesnych urządzeń naraz, mp3, Ipad, komórka… albo wszystko  w jednym; którzy nie mają pojęcia co się wokół nich dzieje, bo siedzą zanurzeni w cyberprzestrzeni. Czy to źle? Nie moja w tym rzecz oceniać.  Dla mnie 12,00 za wodę to luksus, za który zapłacił jakiś przypadkowy chłopak widząc, że nie mogę doszukać się euro (za co mu serdecznie dziękuję, bo ta woda uratowała mnie na następne10 godzin). Trzydzieści złotych za godzinę dostępu do sieci też sporo… choć sama od Internetu jestem uzależniona (szlag mnie trafiał, że nie mogłam nawet skontaktować się z najbliższymi). Jednak zmierzam do czegoś innego. Ta wielogodzinna obserwacja uzmysłowiła mi pewne rzeczy. Po pierwsze, przepaść między przeciętnym Afrykańczykiem i przeciętnym Europejczykiem lub innym przedstawicielem Zachodu jest spora i to, co w oczach Afrykańczyka już jest luksusem, w oczach Europejczyka zaliczane jest do biedy. Wartości materialne są więc względne. Nie wstydziłam się więc powiedzieć, że nie mam wystarczająco na wodę (za tą kasę miałabym tydzień jeżdżenia daladala do pracy w dwie strony).  Czy warto przeliczać wartość pieniądza między Tanzanią a krajami Europy? Może w przypadku daladala nie, ale już w przypadku  całej reszty, jak jedzenie czy kosmetyki, tak, bo ceny w Tanzanii są niemal takie same jak w Europie. Osoby spoza Afryki średnio to interesuje, ponieważ należą oni raczej w Tanzanii do elity, ale już przeciętnego Tanzańczyka jak najbardziej. I tak nagle na lotnisku uświadomiłam sobie, ze drogie buty są bez sensu, że ludzie noszą na sobie ciuchy wartości kliku tysięcy złotych (tylko po co?), że mogą sobie usiąść w najdroższej kawiarni i wypić najdroższą kawę bo ich na to stać, a mnie nie. I co w związku z tym?
Pamiętam jak przyleciałam do Tanzanii i różnica pomiędzy standardem życia była dość uderzająca. Ciepłej wody nie zaznałam przez ostatnie pół roku (akurat mój pokój był taki pechowy), prąd to kwestia dnia, o komforcie noszenia markowych, drogich ciuchów nie ma  mowy, po raz, bo zwracasz uwagę jak bogaty jesteś, co czyni cię bardzo prawdopodobną ofiarą napadu, albo – tu po drugie - najzwyczajniej ciężko znaleźć sklepy z takimi ciuchami. Wiele rzeczy, których nie mogłam wykonywać, a do których byłam przyzwyczajona postawiły mnie w pozycji dyskomfortu. Teraz siedzę na lotnisku i czuję dokładnie ten sam dyskomfort w stosunku do obecnej rzeczywistości. W spranych butach, pomiętej chuście, ubrana na wpół zimowo, bo jedynie w polarze … przy podróżujących w drogich płaszczach, kurtkach i butach czułam się co najmniej dziwnie. Odruchowo wybrałam sobie miejsce, gdzie siedziały muzułmanki. Pewnie dlatego, że wydawały mi się „swoje” J. Jaki z tego wniosek? Nie ma świata lepszego i gorszego. Nie ma kultury mojej i twojej. Człowiek jest "zwierzęciem elastycznym" i potrafi dostosować się do różnych warunków. Szok następuje tylko na granicy, na styku czaso-przestrzennym, który może trwać kilka godzin, albo kilka lat. Ale jak szybko przyzwyczaił się do nowego, tak szybko wróci i do starego. I ten dzień uświadomił mi jaka byłam, jak bardzo „nowoczesna”,  jak bardzo Zachodnia, jak bardzo uzależniona od Rzeczy.  Po tym jak zobaczyłam  tych wszystkich ludzi, chciałam wracać do mojej zimnej wody, braku prądu i bezzapachowego szamponu kupionego u Chińczyków.  Uświadomiłam sobie, że nie chcę wracać do takiego uzależnienia jakiego padłam ofiarą jako mieszkanka Zachodu, że może nie było idealnie w Tanzanii, ale, że teraz bardziej przeraża mnie fakt, iż świat do którego wracam ponownie (czy tego chcę, czy nie) wchłonie mnie, jak czarna dziura w otchłań potrzeb, które wmówi mi, że mam.  
Braki powodują, że ludzie muszą kombinować, radzić sobie na różne sposoby, stawać się kreatywni, komunikować się ze sobą, … wygoda powoduje, że ludzie stają się bierni wobec jakiegokolwiek wysiłku i nie czują potrzeby komunikacji, ponieważ są samowystarczalni.  Jeszcze można w Afryce dostrzec komunikację interpersonalną i „doświadczenie życia”. W Europie wszystko dzieje się już niemal mechanicznie.  To co boli, to fakt,  że Afrykańczycy kompletnie nieświadomi  konsekwencji, marzą o podążaniu śladami Zachodu (dla nich Ameryki). Nie zdają sobie sprawy, jak bardzo zaszkodzą wszystkiemu,  co ma w ich kraju największą wartość – Życiu.

czwartek, 14 lutego 2013

Pożegnanie z Afryką


Gdybym miała utworzyć skalę porównawczą od 1 do 10 w kwestii smutku podczas opuszczania Polski i Tanzanii, to powiedziałabym, że w momencie opuszczania mojego kraju skala wynosiła 2, a w przypadku opuszczania Tanzanii skala wynosi 8. Powód jest oczywisty dla mnie: lecąc do Tanzanii towarzyszyła mi adrenalina związana z przygodą, ze spotkaniem z nieznanym i przede wszystkim ze spełnieniem największego marzenia. Opuszczając Tanzanię wracam do rzeczywistości i wszystkiego, co z tą rzeczywistością związane (brak pracy, bo swoją rzuciłam przed wylotem, brak mieszkania bo zrezygnowałam, szkoła i pytanie czy jeszcze studiuję...). I właściwie tyle w tym temacie. Te dwa punkty radości z powrotu zostawiam dla przyjaciół i rodziny. Oni towarzyszyli mi od startu w Krakowie do jak mniemam lądowania niedługo w tym mieście.
Nadszedł jednak czas, którego długo unikałam, czyli czas podsumowania. 
Spotkanie z Afryką to nie tyle spotkanie z przyrodą, ile z ludźmi. Nie mam pojęcia jak na żywo wygląda żyrafa, nie mam pojęcia jaki jest krajobraz u podnóża Kilimanjaro. Nie wiem nawet jak w rzeczywistości wygląda Zanzibar, kontakt z Masajami ograniczał się do wspólnego jeżdżenia w daladala czy mijania się na chodniku (obecność Masajów w Dar jest tak normalna, że już na trzeci dzień zlewali mi się z tłumem). Czy to wyklucza mnie jednak z grona osób, które Tanzanię zwiedziły? Bynajmniej. Poznawanie Afryki może odbyć się w jednym ciasnym miejscu, jakim jest autobus z 50 Tanzańczykami (rozmowy autobusowe), wspólne posiłki, podczas których można usłyszeć historie, których nigdy się nie zapomni (Rozmowy przy Kilimajaro Beer). Tanzania to również ludzie, którzy nie są miejscowi, ale tu mieszkają i patrzą na ten świat oczami imigranta (Polacy, Pakistańczycy, Hindusi...) w końcu młodzież, sprzedawcy, kierowcy i przechodnie. 
Nauczyło mnie to, że nie trzeba odbyć safari, odwiedzić Serengeti, wspinać się na Kilimanjaro czy wędrować ulicami Stone Town, żeby doznać szoku kulturowego :). Wystarczy wyjść na ulice i rozmawiać z ludźmi. 
Te pół roku wiele nauczyło mnie o Tanzańczykach, ale przede wszystkim pozwoliło mi spojrzeć na mnie samą, jako "przedstawicielkę Zachodu". Nie bez powodu powiada się, że kontakt z odmienną kulturą pozwala nam nauczyć się sporo o własnej tożsamości.  Podróże kształcą i żadne 7,5 roku studiowania, czytania tomów książek i spotkania z dziesiątkami autorytetów naukowych nie dało mi takiej wiedzy, jak te pół roku szwędania się ulicami Dar.
Czego się nauczyłam?
Nauczyłam się, że zazwyczaj to, co sądzimy o innych jest całkowicie niezgodne z rzeczywistością. Nauczyłam się, że stereotypy pozwalają zabić szanse na wspaniałe kontakty międzykulturowe, budzą strach, nienawiść i przemoc. Nauczyłam się, że stereotypy nie funkcjonują tylko na Zachodzie, ale i w Afryce. Poznałam jak to jest być ofiarą stereotypów. Co najważniejsze to zobaczyłam, że brak wiedzy o innej kulturze nie musi być okryty woalką szpanerstwa, złośliwości i odgórnego zakładania, że "moja kultura jest lepsza", brak wiedzy o innej kulturze należy uzupełnić, zaczynając od podstawowego "nie wiem, ale chcę się dowiedzieć". 
Zrozumiałam że wartości, które w "naszym świecie" są najwyżej w hierarchii, w Afryce nie mają żadnego znaczenia. Nauczyłam się pokory i cierpliwości. Nauczyłam się, że czas czyni z nas niewolników, ale również pozwala nam efektywniej działać. Nauczyłam się, że nic nie jest czarne i białe, a samo pojęcie "czarne" i "białe" ma różne znaczenie. Utwierdziłam się w przekonaniu, że uświadamianie i reakcja na błędne postrzeganie innej kultury są jak najbardziej pożądane, że pasywność prowadzi do Pokoju, ale również do bycia ofiarą. Że rasizm może być odziany w białe rękawiczki. Czy wiedziałam o tym wszystkim wcześniej, ano wiedziałam, słyszałam, zakładałam że tak jest. Karmienie się jednak pewnymi ideami nabytymi, przyswojonymi od innych, to jak jedzenie suchego prowiantu. Jak się jednak doświadczy tego wszystkiego na własnej skórze, to nagle z ust wyrywa się "Ty, rzeczywiście tak jest". Niby się wiedziało, ale dobrze, że się doświadczyło. Po takim doświadczeniu można ukształtować swoją postawę do świata, mieć grunt, fundament i z większym przekonaniem bronić swoich poglądów, ale również bez żalu z pewnych przekonań zrezygnować. 

Są rzeczy za którymi będę tęsknić: za uprzejmością, która czasami zahaczała niemal o hipokryzję, za pięknymi uśmiechami, które nigdy z twarzy nie znikały, niezależnie czy była to twarz policjanta czy bezdomnego; za pięknymi głosami i śpiewami w języku suahili, za "pożyjemy zobaczymy", za wiecznym zrozumieniem bliźniego (jak się samochód wepchał na trzeciego to reakcja była jedna "no pewnie mu się śpieszy to trzeba zrobić miejsce"), za muzyką w sercu i w duszy, za daladala :D
Za czym nie będę tęsknić? Za ruchem ulicznym, choć z perspektywy czasu i na to zaczęłam patrzeć z przymrużeniem oka. O tak! więcej było sytuacji na NIE, ale jakie to ma teraz znaczenie. Pamięta się tylko te dobre rzeczy, a te złe można sobie odpowiednio wytłumaczyć. 

Pół roku minęło i ciśnie mi się na usta coś, co chciałam powiedzieć niejednej osobie od bardzo dawna:  I CO? UDAŁO SIĘ. Dotarłam do Tanzanii, do Afryki z krwi i kości, choć słyszałam setki głosów, że mi się nie uda. A jednak... ale z ogromną pomocą ludzi dobrej woli, którzy uwierzyli w sens mojej wyprawy. Tacy ludzie przyczyniają się do polepszania relacji między kulturami i udowadniają, że budowanie lepszego świata nie należy do wybrańców, ale do wszystkich. 

Muszę więc w tymi miejscu podziękować im za to, że mi pomogli, że mnie wspierali mentalnie i materialnie. Rodzina na pierwszym miejscu, niepokonana, zawsze w 100% akceptująca każde moje pomysły i wybryki! Ale również Osobistemu Społecznemu Asystentowi, wspaniałemu przyjacielowi za stanięcie na głowie, żeby mnie wysłać na drugą stronę równika; Jakubowi i Marcinowi za informacje, kontakty i ciągłe merytoryczne wspieranie mnie w trakcie pobytu; Filipowi i Amosowi za naukę języka i pierwszy kontakt z Tanzanią w Polsce; Przyjaciołom za zrzuty i doping; Sponsorom za zaufanie; i przede wszystkim dwóm wspaniałym Aniołom Stróżom, bez których do tej podróży by nie doszło i którzy w ciągu jednego wieczora otworzyli mi możliwość spełnienia marzenia, bez zadawania zbędnych pytań.
Od strony Tanzanii: Helenie za pierwsze smaki Afryki i bez sentymentów rzucenie od razu na głęboką wodę ;) ; Fatimie i Saqalain za potężną pomoc w pisaniu mojej pracy doktorskiej i pokazanie mi cząstki świata islamu; Ojcom z Don Bosco Dar es Salaam za łóżko, jedzenie i opiekę; Salome za przyjaźń i Jerome za bycie Aniołem Stróżem :)
Pierwszego razu się nie zapomina :) Za was więc wszystkich którzy w większej i mniejszej mierze przyczynili się do tego wyjazdu piję teraz winko (z Afryki Południowej), siedząc  pomiędzy walizkami i czekając na jutrzejszy lot. 
Sentymentalnie, ale widocznie wino i Afryka robią swoje :)
P.S 
Blog nie znika :)


sobota, 9 lutego 2013

Koszykówka i kobiety ;)

Jak widać równouprawnienie kobiet nie polega na robieniu tego samego co mężczyźni, ale no robieniu tego samego wspólnie z nimi ;) 



















W całym tym meczu zaintrygowała mnie jednak inna kobiet(k)a, która wykazywała nieodpartą chęć podążania za karierą mamy (patrz zdjęcie powyżej). Kilka godzin zajęło mi odgadnięcie, kto jest mamą, ponieważ dziewczynka jest po prostu "dzieckiem koszykówki". Miała kilka "mam" i "tatusiów", którzy wykazywali nie mniejszą chęć od niej samej w  stawianiu jej pierwszych kroków pod koszem ;)