Gdybym miała utworzyć skalę porównawczą od 1 do 10 w kwestii smutku podczas opuszczania Polski i Tanzanii, to powiedziałabym, że w momencie opuszczania mojego kraju skala wynosiła 2, a w przypadku opuszczania Tanzanii skala wynosi 8. Powód jest oczywisty dla mnie: lecąc do Tanzanii towarzyszyła mi adrenalina związana z przygodą, ze spotkaniem z nieznanym i przede wszystkim ze spełnieniem największego marzenia. Opuszczając Tanzanię wracam do rzeczywistości i wszystkiego, co z tą rzeczywistością związane (brak pracy, bo swoją rzuciłam przed wylotem, brak mieszkania bo zrezygnowałam, szkoła i pytanie czy jeszcze studiuję...). I właściwie tyle w tym temacie. Te dwa punkty radości z powrotu zostawiam dla przyjaciół i rodziny. Oni towarzyszyli mi od startu w Krakowie do jak mniemam lądowania niedługo w tym mieście.
Nadszedł jednak czas, którego długo unikałam, czyli czas podsumowania.
Spotkanie z Afryką to nie tyle spotkanie z przyrodą, ile z ludźmi. Nie mam pojęcia jak na żywo wygląda żyrafa, nie mam pojęcia jaki jest krajobraz u podnóża Kilimanjaro. Nie wiem nawet jak w rzeczywistości wygląda Zanzibar, kontakt z Masajami ograniczał się do wspólnego jeżdżenia w daladala czy mijania się na chodniku (obecność Masajów w Dar jest tak normalna, że już na trzeci dzień zlewali mi się z tłumem). Czy to wyklucza mnie jednak z grona osób, które Tanzanię zwiedziły? Bynajmniej. Poznawanie Afryki może odbyć się w jednym ciasnym miejscu, jakim jest autobus z 50 Tanzańczykami (rozmowy autobusowe), wspólne posiłki, podczas których można usłyszeć historie, których nigdy się nie zapomni (Rozmowy przy Kilimajaro Beer). Tanzania to również ludzie, którzy nie są miejscowi, ale tu mieszkają i patrzą na ten świat oczami imigranta (Polacy, Pakistańczycy, Hindusi...) w końcu młodzież, sprzedawcy, kierowcy i przechodnie.
Nauczyło mnie to, że nie trzeba odbyć safari, odwiedzić Serengeti, wspinać się na Kilimanjaro czy wędrować ulicami Stone Town, żeby doznać szoku kulturowego :). Wystarczy wyjść na ulice i rozmawiać z ludźmi.
Te pół roku wiele nauczyło mnie o Tanzańczykach, ale przede wszystkim pozwoliło mi spojrzeć na mnie samą, jako "przedstawicielkę Zachodu". Nie bez powodu powiada się, że kontakt z odmienną kulturą pozwala nam nauczyć się sporo o własnej tożsamości. Podróże kształcą i żadne 7,5 roku studiowania, czytania tomów książek i spotkania z dziesiątkami autorytetów naukowych nie dało mi takiej wiedzy, jak te pół roku szwędania się ulicami Dar.
Czego się nauczyłam?
Nauczyłam się, że zazwyczaj to, co sądzimy o innych jest całkowicie niezgodne z rzeczywistością. Nauczyłam się, że stereotypy pozwalają zabić szanse na wspaniałe kontakty międzykulturowe, budzą strach, nienawiść i przemoc. Nauczyłam się, że stereotypy nie funkcjonują tylko na Zachodzie, ale i w Afryce. Poznałam jak to jest być ofiarą stereotypów. Co najważniejsze to zobaczyłam, że brak wiedzy o innej kulturze nie musi być okryty woalką szpanerstwa, złośliwości i odgórnego zakładania, że "moja kultura jest lepsza", brak wiedzy o innej kulturze należy uzupełnić, zaczynając od podstawowego "nie wiem, ale chcę się dowiedzieć".
Zrozumiałam że wartości, które w "naszym świecie" są najwyżej w hierarchii, w Afryce nie mają żadnego znaczenia. Nauczyłam się pokory i cierpliwości. Nauczyłam się, że czas czyni z nas niewolników, ale również pozwala nam efektywniej działać. Nauczyłam się, że nic nie jest czarne i białe, a samo pojęcie "czarne" i "białe" ma różne znaczenie. Utwierdziłam się w przekonaniu, że uświadamianie i reakcja na błędne postrzeganie innej kultury są jak najbardziej pożądane, że pasywność prowadzi do Pokoju, ale również do bycia ofiarą. Że rasizm może być odziany w białe rękawiczki. Czy wiedziałam o tym wszystkim wcześniej, ano wiedziałam, słyszałam, zakładałam że tak jest. Karmienie się jednak pewnymi ideami nabytymi, przyswojonymi od innych, to jak jedzenie suchego prowiantu. Jak się jednak doświadczy tego wszystkiego na własnej skórze, to nagle z ust wyrywa się "Ty, rzeczywiście tak jest". Niby się wiedziało, ale dobrze, że się doświadczyło. Po takim doświadczeniu można ukształtować swoją postawę do świata, mieć grunt, fundament i z większym przekonaniem bronić swoich poglądów, ale również bez żalu z pewnych przekonań zrezygnować.
Są rzeczy za którymi będę tęsknić: za uprzejmością, która czasami zahaczała niemal o hipokryzję, za pięknymi uśmiechami, które nigdy z twarzy nie znikały, niezależnie czy była to twarz policjanta czy bezdomnego; za pięknymi głosami i śpiewami w języku suahili, za "pożyjemy zobaczymy", za wiecznym zrozumieniem bliźniego (jak się samochód wepchał na trzeciego to reakcja była jedna "no pewnie mu się śpieszy to trzeba zrobić miejsce"), za muzyką w sercu i w duszy, za daladala :D
Za czym nie będę tęsknić? Za ruchem ulicznym, choć z perspektywy czasu i na to zaczęłam patrzeć z przymrużeniem oka. O tak! więcej było sytuacji na NIE, ale jakie to ma teraz znaczenie. Pamięta się tylko te dobre rzeczy, a te złe można sobie odpowiednio wytłumaczyć.
Pół roku minęło i ciśnie mi się na usta coś, co chciałam powiedzieć niejednej osobie od bardzo dawna: I CO? UDAŁO SIĘ. Dotarłam do Tanzanii, do Afryki z krwi i kości, choć słyszałam setki głosów, że mi się nie uda. A jednak... ale z ogromną pomocą ludzi dobrej woli, którzy uwierzyli w sens mojej wyprawy. Tacy ludzie przyczyniają się do polepszania relacji między kulturami i udowadniają, że budowanie lepszego świata nie należy do wybrańców, ale do wszystkich.
Muszę więc w tymi miejscu podziękować im za to, że mi pomogli, że mnie wspierali mentalnie i materialnie. Rodzina na pierwszym miejscu, niepokonana, zawsze w 100% akceptująca każde moje pomysły i wybryki! Ale również Osobistemu Społecznemu Asystentowi, wspaniałemu przyjacielowi za stanięcie na głowie, żeby mnie wysłać na drugą stronę równika; Jakubowi i Marcinowi za informacje, kontakty i ciągłe merytoryczne wspieranie mnie w trakcie pobytu; Filipowi i Amosowi za naukę języka i pierwszy kontakt z Tanzanią w Polsce; Przyjaciołom za zrzuty i doping; Sponsorom za zaufanie; i przede wszystkim dwóm wspaniałym Aniołom Stróżom, bez których do tej podróży by nie doszło i którzy w ciągu jednego wieczora otworzyli mi możliwość spełnienia marzenia, bez zadawania zbędnych pytań.
Od strony Tanzanii: Helenie za pierwsze smaki Afryki i bez sentymentów rzucenie od razu na głęboką wodę ;) ; Fatimie i Saqalain za potężną pomoc w pisaniu mojej pracy doktorskiej i pokazanie mi cząstki świata islamu; Ojcom z Don Bosco Dar es Salaam za łóżko, jedzenie i opiekę; Salome za przyjaźń i Jerome za bycie Aniołem Stróżem :)
Pierwszego razu się nie zapomina :) Za was więc wszystkich którzy w większej i mniejszej mierze przyczynili się do tego wyjazdu piję teraz winko (z Afryki Południowej), siedząc pomiędzy walizkami i czekając na jutrzejszy lot.
Sentymentalnie, ale widocznie wino i Afryka robią swoje :)
P.S
Blog nie znika :)
Klaudia super czyta się twój blog!
OdpowiedzUsuńCieszę się bardzo, że blog nie znika, mam nadzieję, że jeszcze nie jedną historię nam opowiesz.
Życzę ci szczęśliwego powrotu do domu :-)!
I co ! Udało się ! ;-))) Tak trzymaj Klaudia, ze swoich marzeń nie należy, nie wolno! rezygnować!.
OdpowiedzUsuńByliśmy cały czas z Tobą, choć by przez Twojego bloga.
Cieszymy się razem z Tobą.
Pozdrawiamy W.R