Każdego popołudnia przed ośrodkiem w Upandze zbierają się chłopaki, żeby pograć na gitarze. Czasami, kiedy mam chwilę wolnego czasu podchodzę do nich, żeby posłuchać jak ćwiczą. Chłopaki mnie już dobrze znają, również dlatego, że gitary przechowywane są w ośrodku, więc bardzo często to ja otwieram im drzwi, kiedy późnym wieczorem odnoszą instrumenty. Czasami przed kolacją siadam na kanapie, biorę gitarę do ręki i przygrywam jakieś polskie piosenki, które pamiętam z czasów, kiedy sama grywałam. Czasami przychodzi wtedy Fr. Fred, siada obok i próbujemy coś razem skomponować.
Wczoraj przed kolacją gitar jeszcze nie było. Siedziałam i czytałam sobie książkę. Dzwonek do drzwi. Otworzyłam i w holu stało z gitarami dwóch dobrze mi już znanych grajków. Widząc ich zażartowałam, że przyszli zagrać mi serenadę. I w tym momencie jeden z drugim podeszli do mnie, stojącej w przejściu, oparli się o ścianę i zaczęli grać i śpiewać piękną, wolną piosenkę w języku kiswahili. Oniemiałam. Żałuję, szczerze żałuję, że nie mam jej nagranej. Banalna, krótka historia jednej piosenki...
Atmosfera tamtego wieczoru przypomniała mi jednak inną piosenkę, którą swego czasu namiętnie słuchałam, więc umieszczam w ramach rekompensaty.Maurice Kirya "Malaika"
("Malaika" w języku kiswahili oznacza Anioł, ale sama piosenka nie jest śpiewana w tym języku)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz