Co się stało, że zaledwie trochę po ponad miesiącu czasu tempo mojego życia w Dar wzrosło do tego porównywalnego w Polsce. Kilka dni temu pierwszy raz od przyjazdu poirytowałam się w związku z poczuciem, że nie wiem w co mam ręce włożyć. Było to dla mnie o tyle zastanawiające, że wg mnie nie robiłam nic nowego i absorbującego. Ot, biblioteka przez kilka godzin dziennie, którą w dalszym ciągu przygotowuję do - nazwijmy to - użytkowania.
Doszła szkoła. Ale 45 min. dziennie jest praktycznie nieodczuwalne....
Zastosowałam metodę porównawczą i sięgnęłam wstecz, przypominając sobie pierwsze dni mojego pobytu.
Młodzież.
Początkowo mój pobyt wzbudzał ciekawość, ale nic poza tym. Wszyscy, którzy przechodzili koło biblioteki zerkali w moja stronę, czasami nieśmiało się uśmiechali, ale potem szli do miejsca docelowego. Z czasem jednak sytuacja zaczęła się zmieniać. Wystarczyło, że pojawił się jakiś śmiałek, który po pozdrowieniu odważył się podejść i porozmawiać. Zwykła ciekawość: jak mam na imię, skąd pochodzę, co tu robię, co robię w Polsce, ile zamierzam być w Dar...Potem ja staram się dowiedzieć coś o moim rozmówcy. I tak od słowa do słowa rozmowa rozkręca się i schodzi na temat marzeń, planów, problemów, nadziei....historii, geografii i religii...
Potem ten sam śmiałek przyprowadza kolegę i rozmowa zaczyna się od nowa. W międzyczasie jakaś głowa wychyla się zza framugi i słucha o czym rozmawiamy, w końcu uśmiechnięta postać pokazuje się w całości i nieśmiało dołącza do reszty. I tak codziennie. Mniej więcej co 20 - 30 min. pojawia się jakiś chłopak, żeby przywitać się i porozmawiać. Rozmowa trwa godzinę, czasem nawet dłużej. W międzyczasie przyjdzie inny uczeń i poprosi o naukę języka. Przecież nie odmówię. Jedna godzina to nic wielkiego, a skoro pomoże, to czemu nie? I tak po całym dniu zamykam bibliotekę, w której prawie nie tknęłam książek....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz