sobota, 4 sierpnia 2012

Inshallah czyli powiedz Panu Bogu o swoich planach...


Nigdy wcześniej nie leciałam samolotem. Jest to dla mnie bardzo stresujące, bo niczego tak nie przeżywam jak…przesiadek. I nie dlatego, że mam problem z językiem, orientacją (a mam) etc., ale dlatego, że jestem osobą nad wyraz roztrzepaną. Jeśli więc teoretycznie byłaby taka możliwość, to bardzo prawdopodobne, że przy takiej ilości przesiadek jaką sobie zafundowałam (3) mogłabym wylądować na Tajwanie, a nie w Tanzanii.
Pomyślałam, że historia rezerwacji mojego biletu nie byłaby ciekawa gdyby nie puenta…która zresztą potwierdza osąd nad moją osobą.
Z zakupem biletu ociągałam się dość długo z wielu powodów. Pierwszym był fakt „dogadywania” się z miejscowym koordynatorem placówki, która ma mnie ugościć: 1. Co do możliwości zakwaterowania u nich 2. Co do miejsca (propozycje z ich strony: Upanga – Don Bosco; Moshi- miasto pod Kilimanjaro, jakby nie patrzeć dość daleko od miasta które miałam badać; znowu Dar, ale u sióstr salezjanek... i w końcu znowu Upanga) 3. Co do terminu (najpierw miał być rok; potem pół roku, ale od sierpnia; potem jednak od września; w końcu jednak sierpień) 4. Po ostateczną odpowiedź „You are most welcome!”
Negocjacje prowadziłam od listopada, a ostateczną odpowiedź otrzymałam kilka dni temu. I nie tylko dlatego, że były jakieś komplikacje, ale dlatego, że na odpowiedź czekałam zazwyczaj ok miesiąca.
Tanzańczycy żyją powiedzeniem „Pole pole ndyio mwendo”, co w wolnym tłumaczeniu na polski oznacza „powoli powoli, to właściwa droga/właściwe tempo”. Wynika to również z faktu, że w Afryce ludzie nie są podporządkowani czasowi tak jak my, ale czas podporządkowują sobie. Chwali się. Ale nie jest łatwo, gdy dochodzi do konfrontacji :). Z pewnością jednak uczy cierpliwości i pokory.
Doczekałam się odpowiedzi. Mogę rezerwować. Ale…!
W międzyczasie dogadałam się z A. – moim ‘mwalimu’ (‘nauczycielem’ języka suahili), że możemy lecieć razem, ponieważ on w tym terminie również będzie leciał do Dar. Pomysł pojawił się ponad miesiąc temu, co oboje nas bardzo ucieszyło. Mnie chyba bardziej z oczywistych powodów.
Czekałam więc na niego ( a trochę czekałam, bo "pole pole..."), żeby zrobić rezerwację wspólnie. To miało nas uchronić od nieporozumień i upewnić, że będziemy lecieć tym samym lotem.
Żeby było ciekawiej, w  międzyczasie okazało się, że A. znalazł okazyjny lot (bardzo okazyjny!) do Dar innymi liniami, ale z lekką komplikacją, ponieważ lot jest z Mediolanu, a nie z Krakowa. Więc postanowiliśmy, że rezerwujemy te bilety, a potem szukamy połączenia do Mediolanu.
W końcu nastał ten dzień. Za pomocą cyberprzestrzeni (Skype) wspólnie dokonujemy rezerwacji. Strona włączona, termin zaznaczony, klikamy, potwierdzamy, etc. …I „welcome Klaudia Tanzania!” – rzekł A.
Dzięki. Tylko, kiedy braliśmy się za rezerwację kolejnych biletów z Polski do Mediolanu, Klaudia zorientowała się, że zrobiła rezerwację o jeden dzień wcześniej niż jej mwalimu. Bo mwalimu leci 21.08, a Klaudia 20.08. I nie. Nie ma możliwości przebukować. Bo to miał do siebie ten promocyjny bilet.  ŻE NIE.  
I to by było na tyle… Ja swoje, Pan Bóg swoje…niech się stanie wola nieba!


1 komentarz:

  1. co ja mogę do tego dopowiedzieć...co cię nie zabije, to cię dobije, ot co ;)

    OdpowiedzUsuń