Nigdy wcześniej nie leciałam
samolotem. Jest to dla mnie bardzo
stresujące, bo niczego tak nie przeżywam jak…przesiadek. I nie dlatego, że mam
problem z językiem, orientacją (a mam) etc., ale dlatego, że jestem osobą nad
wyraz roztrzepaną. Jeśli więc teoretycznie byłaby taka możliwość, to bardzo
prawdopodobne, że przy takiej ilości przesiadek jaką sobie zafundowałam (3)
mogłabym wylądować na Tajwanie, a nie w Tanzanii.
Pomyślałam, że historia rezerwacji
mojego biletu nie byłaby ciekawa gdyby nie puenta…która zresztą potwierdza osąd
nad moją osobą.
Z zakupem biletu ociągałam się dość
długo z wielu powodów. Pierwszym był fakt „dogadywania” się z miejscowym
koordynatorem placówki, która ma mnie ugościć: 1. Co do możliwości zakwaterowania u nich 2. Co
do miejsca (propozycje z ich strony: Upanga – Don Bosco; Moshi- miasto pod
Kilimanjaro, jakby nie patrzeć dość daleko od miasta które miałam badać; znowu Dar, ale u sióstr salezjanek... i w końcu znowu Upanga) 3. Co do
terminu (najpierw miał być rok; potem pół roku, ale od sierpnia; potem jednak od września; w
końcu jednak sierpień) 4. Po ostateczną odpowiedź „You are most welcome!”
Negocjacje
prowadziłam od listopada, a ostateczną odpowiedź otrzymałam kilka dni temu. I nie tylko dlatego, że były jakieś komplikacje, ale dlatego, że na odpowiedź czekałam zazwyczaj ok miesiąca.
Tanzańczycy żyją powiedzeniem „Pole
pole ndyio mwendo”, co w wolnym tłumaczeniu na polski oznacza „powoli powoli, to
właściwa droga/właściwe tempo”. Wynika to również z faktu, że w Afryce ludzie
nie są podporządkowani czasowi tak jak my, ale czas podporządkowują sobie.
Chwali się. Ale nie jest łatwo, gdy dochodzi do konfrontacji :). Z pewnością jednak uczy cierpliwości
i pokory.
Doczekałam się odpowiedzi. Mogę
rezerwować. Ale…!
W międzyczasie dogadałam się z A. –
moim ‘mwalimu’ (‘nauczycielem’ języka suahili), że możemy lecieć razem,
ponieważ on w tym terminie również będzie leciał do Dar. Pomysł pojawił się
ponad miesiąc temu, co oboje nas bardzo ucieszyło. Mnie chyba bardziej z
oczywistych powodów.
Czekałam więc na niego ( a trochę czekałam, bo "pole pole..."), żeby zrobić rezerwację
wspólnie. To miało nas uchronić od nieporozumień i upewnić, że będziemy lecieć
tym samym lotem.
Żeby było ciekawiej, w międzyczasie okazało się, że A. znalazł
okazyjny lot (bardzo okazyjny!) do Dar
innymi liniami, ale z lekką komplikacją, ponieważ lot jest z Mediolanu, a nie z
Krakowa. Więc postanowiliśmy, że rezerwujemy te bilety, a potem szukamy
połączenia do Mediolanu.
W końcu nastał ten dzień. Za pomocą
cyberprzestrzeni (Skype) wspólnie dokonujemy rezerwacji. Strona włączona,
termin zaznaczony, klikamy, potwierdzamy, etc. …I „welcome Klaudia Tanzania!” –
rzekł A.
Dzięki. Tylko, kiedy braliśmy się za
rezerwację kolejnych biletów z Polski do Mediolanu, Klaudia zorientowała się, że zrobiła rezerwację o jeden dzień
wcześniej niż jej mwalimu. Bo mwalimu leci 21.08, a Klaudia 20.08. I nie. Nie
ma możliwości przebukować. Bo to miał do siebie ten promocyjny bilet. ŻE NIE.
I to by było na tyle… Ja swoje, Pan
Bóg swoje…niech się stanie wola nieba!
co ja mogę do tego dopowiedzieć...co cię nie zabije, to cię dobije, ot co ;)
OdpowiedzUsuń